niedziela, 30 czerwca 2013

Rozdział 8

D: Halo? - odebrała telefon po trzech sygnałach.
Ja: Dan jest masakra.
D: Piłą mechaniczną?
Ja: Gorzej. Tępym nożem - pożaliłam się siostrze. Miałam potrzebę z kimś pogadać.
D: Mów co się stało.
Ja: W weekend przyjeżdża do nas siostra Jacka. Tak jak mówił, że niedługo będę mogła ją poznać. To niedługo jest w piątek. 
D: Może okaże się być fajna.
Ja: Nie wątpię w to. Po prostu umówiłam się, że na weekend pojadę z Louisem i jego ciocią na biwak. 
D: O wielka szkoda... Mały biedny chłopczyk z Anglii znowu zostanie wyruchany.
Ja: Co zostanie?
D: Znaczy się wystawiony - słychać było, że się śmieje.
Ja: Dan to nie jest śmieszne. On jest naprawdę fajny i dobrze mi się z nim gada.
D: Tylko gada?
Ja: Daniell to tylko przyjaciel. Nic więcej.
D: Dobra rozumiem, rozumiem. Pogadaj z nim i powiedz jak wygląda sytuacja. Najwyżej spotkaj się z nim w innym terminem, a na biwak zaproś do siebie.
Ja: Myślisz, że to dobry pomysł?
D: No pewnie. Czemu nie?
Ja: A ty też do nas dołączysz? - spytałam bardziej błagalnym tonem niż pytającym. Nie chciałam zostać sam na sam z Louisem.
D: Ta jasne, bo o niczym innym bardziej nie marzę jak spędzić weekend pod namiotami z ukochaną  siostrą i pajacem, który uważa się za fajnego tylko dlatego, że gra w piłkę nożną. To już wolę zginąć śmiercią tragiczną, a na nekrologu napisz: Zginęła bo nożyczki były za tępe.
Ja: Dan proszę to nie są żarty. Chcę pogodzić wszystko. A wiesz że przyjaźnię się z Louisem.
D: Dobra niech ci będzie, ale płacisz za moje warsztaty taneczne.
Ja: Ok nie ma sprawy - zgodziłam się z uśmiechem na twarzy.
Wiedziałam, że na siostrę zawsze mogę liczyć. Ciesze się, że podsunęła mi pomysł z biwakiem u mnie. Przecież mam wielki ogród i możemy świetnie się bawić. W ten weekend poznam siostrę Jacka, a w następny zrobimy sobie małą imprezę. Tylko jeszcze muszę pogadać z chłopakami.
Postanowiłam nie zwlekać ani minuty dłużej i poszłam do Marco do gabinetu. Jak zwykle siedział przed kompem i poprawiał jakieś zdjęcia.
Ja: Hej Marco mam pytanie - zaczęłam powoli, z wyczuciem.
Mc: Tak mała? W czym mogę ci pomóc? - oderwał się od swojej pracy, aby móc swobodnie ze mną porozmawiać.
Ja: Wiem, że w ten weekend przyjeżdża siostra Jackoba, ale czy byłaby możliwość żebym za tydzień zaprosiła Dan na noc i przy okazji zaprosiłabym też Lou i zrobilibyśmy sobie mały biwak.
Mc: A co z biwakiem z jego ciocią?
Ja: Właśnie to miało być w tym tygodniu, dlatego chciałabym zrobić biwak u siebie.
Mc: Nie fajnie wyszło. Zawiedziesz tego biednego chłopaka, a wydaje się taki miły. Ale w każdym razie biwak u nas to świetny pomysł. Możesz go zorganizować.
Ja: Dzięki Marco a przy okazji Daniell i Lou wpadną tez dzisiaj posiedzieć trochę.
Mc: Daniell nie pobije tego chłopaka?
Ja: Mam nadzieję, że nie.
W oczekiwaniu na przyjście Daniell i Louisa strasznie mi się zachciało jeść. Nie wiem dlaczego ale już tak miałam. Zeszłam więc do kuchni i poprosiłam Meggi, aby przygotowała mi jakąś przekąskę. Odkąd zaczęłam lekcje śpiewu, tańca, gdy na instrumentach i zajęć przygotowujących do mniemanej kariery, gosposia traktowała mnie oschle. Nie mam jej tego za złe. Zawsze chciała zostać tancerką, ale nie miała warunków. Ja może i chciałam być kiedyś gwiazdą, ale pogodziłam się, że nią nie będę, ale teraz mój los się odmienił. Nie zamierzałam udawać jakiejś pokornej wobec służby, dlatego traktowałam ją tak jak sobie na to zasłużyła.
M: Czy na podwieczorek mam podać to co zawsze? - spytała oficjalnie.
Ja: Nie. Na pewno Marco i Jack uprzedzili was, że przyjdą moi znajomi. Na podwieczorek ma być coś wyjątkowego i zjemy go na patio.
M: Dobrze - powiedziała przez zaciśnięte zęby. Nie lubiła, gdy jej czymś dopiekałam, a teraz wyszła na niedoinformowaną. Szybko zjadłam surówkę, którą mi przygotowała i wyszłam do ogrodu poczekać na moich gości. Pierwszy przyszedł Lou.
L.T. Hej piękna - przywitał się z promiennym uśmiechem.
Ja: Cześć brzydalu. Myślę, że zaraz nie będzie ci tak wesoło - dodałam smutno.
L.T.: Coś się stało? - nie wiedziałam jak zacząć więc zapadła niezręczna cisza. - Zgaduje. Twoi rodzice adopcyjni są homoseksualistami. O niee... Jak to możliwe? - zażartował. - Moment przecież mi to już powiedziałaś miesiąc temu.
Ja: I nie zareagowałeś aż tak dramatycznie - wytknęłam mu scenę teatralną, którą przed chwilą odegrał.
L.T.: Chciałem tylko żebyś się rozchmurzyła - usiadł koło mnie na ławce. - Mów co się stało? Nie możesz ze mną jechać?
Ja: Skąd wiesz? - spytałam zaskoczona.
L.T.: Może to dziwne, ale znam cię już na tyle dobrze, żeby się domyślić. A przynajmniej jakiś ważny powód? - dodał ponuro.
Ja: Przyjeżdża siostra Jacka, a ja mu obiecałam, że ją poznam. Przepraszam.
L.T.: Spokojnie. Nic się nie stało. Może innym razem. Tylko że ja za niecały miesiąc wracam do Anglii.
Ja: Dlatego pomyślałam, żeby zorganizować biwak u mnie w przyszłym tygodniu. Tylko ja, ty i Daniell.
L.T.: Mi pasuje - dodał z entuzjazmem.
Spędziliśmy miły wieczór. Okazało się, że Daniell polubiła Lou. Mieli ze sobą wiele wspólnego. Lubili robić innym żarty, no i oboje interesowali się manga i deskorolką. Okazało się, że Lou też lubi jeździć na desce. Okazało się tez, że uwielbia śpiewać. Po prostu idealnie pasował do mnie i Dan. Niestety musieliśmy się pożegnać, ale nadrobimy ten czas już w piątek za tydzień. pomyśleliśmy, że przecież możemy urządzić namiotowanie już od piątku. Wtedy weekend będzie dłuższy.

Dzień przyjazdu siostry Jacka 
Jak zwykle, wstałam rano i poszłam od razu do łazienki. Marco poprosił mnie, żebym jakoś ładnie się ubrała. Oczywiście powiedział też że nie sądzi, że mój styl jest brzydki, tylko że warto byłoby pokazać, że to jest uroczysty dzień. Jak dla mnie to jeden wał czy to przyjazd siostry Jacka czy po prostu wyjście na miasto, ale jeśli sądzili, że wyjdę przy niej na dzikusa, to niech im będzie. Po toalecie porannej poszłam do swojej garderoby i od razu zaczęłam szperać w tych bardziej eleganckich ubraniach. Miałam straszną ochotę założyć jakieś rurki, t-shirt z nadrukiem i trampki, ale chciałam zaskoczyć moich opiekunów. Ubrałam więc to. Nie powiem, obcasy były dość wysokie, ale zajęło mi tylko 3 minuty przyzwyczajenie się do nich. Można powiedzieć, ze urodziłam się w obcasach na nogach. Tak wyszykowana zeszłam na dół. Chłopców nie było w kuchni, dlatego poszłam do salonu, gdzie siedzieli obaj. 
Ja: Możemy już jechać na lotnisko.
Jc: Kristin to ty? 
Ja: Wydajesz się zaskoczony. Przecież Marco kazał mi się ładnie ubrać.
Jc: Jest bardzo ślicznie.
Mc: NIe wiedziałem, że ktoś tak ładny może jeszcze bardziej wyładnieć.
Ja: Dziękuję za komplement.
Mc: Miło cię widzieć w odmiennym stylu.
Ja: Dobrze dobrze możemy już jechać.
Jc: Jasne Elenor ląduję za godzinę. - Gdy już siedzieliśmy w limuzynie, chciałam jakoś rozładować ten ogólny zachwyt moją osobą, dlatego zaczęłam rozmowę.
Ja: Tak w ogóle to skąd Elenor przyleci.
Jc: Z Anglii.
Ja: Twoja siostra mieszka w Anglii? - spytałam zaskoczona. Wszyscy mieli coś wspólnego z tym pięknym krajem, tylko nie ja. 
Jc: Ogólnie ja też mieszkałem w Anglii, ale gdy skończyłem studia przeprowadziłem się tutaj. Na początku byłem tylko na stażu zagranicznym, potem dostałem duże zlecenie no i zauważono mój talent, więc zaproponowano, żebym tu zamieszkał na stałe. 
Ja: To miło.
Na lotnisko dojechaliśmy bez żadnych komplikacji. Poczekaliśmy chwilę aż jej samolot wyląduję i moim oczom ukazała się dość ładna dziewczyna. 

Jc: Kristin poznaj to moja siostra, Elenor.
Dziewczyna spojrzała na mnie jak na jąkąś pluskwę więc nie pozostałam jej dłużna.
E.C.: Cześć jestem Elenor, Elenor Calder.
Ja: Kristin.
E.C. Nie masz nazwiska?
Ja: Myślę, że moje nazwisko nie jest tu potrzebne. To jest spotkanie przyjacielskie, a nie służbowe - dziewczyna chyba zajarzyła aluzje, bo walnęła buraka.
Mc: To co jedziemy gdzieś na wspólny obiad - uśmiechnęłam się.
Ja: No jasne. 
W samochodzie nie miałam zamiaru udawać, że od razu polubiłam dziewczynę. Wydała mi się taka odmienna niż Jack. Jack był miły, wrażliwy, itp. Jego siostra zajeżdżała plastikiem i sztucznością. Nie chciałam oceniać jej tak z prędzika, ale co ja poradzę na to, że nie lubię takich dziewczyn, które udają kogoś innego. A ona na pewno była sztuczna. 
Cały weekend musiałam się z nią męczyć. W niedzielę okazało się, ze nie jest taka zła. Miała styl jaki miała, ale dało się z nią porozmawiać. Zostawała u nas na 2 tygodnie, więc niestety musiała też spędzić z nami czas na moim biwaku. Cały tydzień uciekałam na zajęcia. Na szczęście na większość zajęć chodziłam z Dan i Lou a na dodatkowe, poza szkolne zajęcia tylko z Dan. Oczywiście oboje poznali Elenor i obojgu nie bardzo przypadła do gustu. Lou stwierdził, że jest ładna, ale musiałaby nabrać mięśni inteligencji, by inaczej na nią spojrzał. a poza tym na biwaku, który zorganizowałam, sam przyznał się, że mu się podobam, ale nie chcę w to brnąc bo zaraz wyjeżdża. Inaczej sprawy by wyglądały, gdybyśmy mieszkali niedaleko siebie. A tak on wróci do Anglii i nie chcę, żebyśmy rozstali się z powodu odległości. Zarówno mi jak i jemu pasował układ przyjaźni.
Na biwaku Daniell musiała też pokazać swoje pazurki. Darowała już sobie dokuczanie Lou. Tylko czasami nazywała go Boo Bear, co go bardzo denerwowało bo podobno mama tak do niego mówiła jak był malutki.  Dlatego też, że Lou miał od niej spokój, jej cała energia przeniosła się na Elenor. Oczywiście siostra mojego opiekuna spędzała czas z nami. Daniell postanowiła zrobić jej żart.
D: Elenor chciałabyś tradycyjnego napoju angielskiego? - spytała uprzejmie.
E.C.: Jasne.
Po chwili Dan wróciła z tacą a na niej filiżanką.
D: Proszę bardzo.
Po tym jak dziewczyna upiła łyk, dało się słyszeć tylko jej obrzydzenie i pisk.
E.C.: Co to jest?
D: Wrzątek z kapką mleka - roześmialiśmy się wniebogłosy, bo przecież tradycyjny napój angielski tak wyglądał, ale w średniowieczu. Humor Daniell nie opuszczał. W czasie gdy my siedzieliśmy i rozmawialiśmy wpuściła jej do namiotu całą chmarę świerszczy polnych. Louis nie chciał być gorszy dlatego późnym wieczorem udawał niedźwiedzia. Dziewczyna strasznie bała się wyjść z namiotu, a przecież skazana była na towarzystwo świerszczy. Jeden plus miała darmowy koncert muzyki klasycznej.
Rano oczywiście przeprosiliśmy za wszystko dziewczynę i chłopcy zrozumieli nasze zachowanie. Nie chcieliśmy mieć u nich przypału, bo na pewno nie pozwoliliby mi zorganizować imprezy pożegnalnej dla Tomlinsona. 

piątek, 28 czerwca 2013

Rozdział 7

Ze względu na fakt, że weszło już na ten blog 200 osób, chciałabym napisać dla was specjalny rozdział. Mam nadzieję, że wyjdzie jakoś fajnie, bo chciałabym żeby było to dla was zaskoczenie. Dla podkręcenia akcji dodam, że minęło już dwa miesiące odkąd Daniell i Kristin spotkały się w szkole. Oto szybki przegląd wydarzeń:

I
Ja: Hej Dan. Wchodź - przywitałam siostrę pod samą bramą. Nie mogłam już się doczekać momentu, w którym przedstawię ją Marco i Jackowi. Daniell jak zwykle na mój widok była roześmiana od ucha do ucha.
D: Wiesz, że mój brat chciał dzisiaj się ze mną spotkać? Ale odmówiłam, bo powiedziałam, że mam już plany. Chciał mi kogoś przedstawić.
Ja: Ale mi głupio. Może to coś ważnego.
D: Przestań. Co jest ważniejszego od spotkania się z siostrą i to rodzoną. Ale masz ogromny dom - dodała, patrząc na budynek, który akurat ukazał się naszym oczom. - Mój jest duży, ale ten jest ogromny. Mój brat chciał mieć taki.
Ja: To czemu nie ma?
D: Nie wiem czy nie ma. Nie byłam jeszcze u niego w domu. Rodzice wyłożyli sporo kasy na niego, a poza tym pracuje jako fotograf i sam wiele zarabia - chciałam dalej ciągnąć temat, ale właśnie przez drzwi wejściowe wyszli chłopcy. Roześmiani od ucha do ucha z entuzjazmem i to nie udawanym, podeszli do nas.
Jc: To na pewno jest Daniell.
Mc: Ale jesteście podobne.
D: Cześć jestem tą Daniell. Siostra Kris.
Mc: Miło nam cię poznać. To co wejdźmy do środka. Chwilę z wami zabawimy i damy wam spokój.
Cały dzień spędziłam z siostrą. Chłopcy z początku chwilę z nami posiedzieli, ale potem taktownie udali, że mają coś do roboty. Dan była bardzo podekscytowana i szczęśliwa, że chłopcy ją zaakceptowali. Pozwolili jej nawet nocować u nas kiedy by tylko chciała, o ile rodzice zastępczy jej pozwolą. Jack zaproponował, że może zaprojektować jej pokój. Daniell jak najbardziej była na tak, bo zazdrościła mi mojego pokoju. Ona sama podobno nie miała tak wypasionej sypialni.

II
Pewnego dnia w szkole, przewodnicząca szkolnej elity tworzyw sztucznych, podeszła do mnie i do Daniell:
T.S(czyt. Tworzywo Sztuczne) Nie wierzę że to mówię, ale może wpadniecie do mnie na imprezę? Organizuje w weekend taką małą domówkę. - Wymieniłyśmy z Dan spojrzenia i powiedziałyśmy.
- Nie dzięki.
T.S.: Nie możecie powiedzieć nie dziękuje.
Ja: No dobra to samo nie.
D: No właśnie skoro nie uznajesz gestów kultury.
T.S.: Ja was zapraszam a wy mi odmawiacie?
Ja: No tak - zwróciłam się teraz do siostry - faktycznie w tej waszej szkole macie mało kumate osoby.
T.S: Ja wszystko zakumate - klepnęłam się w czoło:
Ja: Chyba ty wszystko zakumałaś?
T.S.: Ja muszę iść na spotkanie cheerleaderek. To co widzimy się w sobotę?
Ja: No nie.
D: Hej lala chyba cię pogięło w dupie jak myślisz, że przyjdziemy produkować tworzywo sztuczne.
T.S.: Ale my nie będziemy eksperymentować - ściszyła głos i zbliżyła twarz do nas - tak szczerze to nie jesteśmy zbyt dobre z chemii - pożegnała się i poszła.
Ja: o ja pierdziele. Co to było?
D: Witaj w naszej szkole. Tak właśnie wygląda elita.
Ja: Może zrobimy anty-imprezę plastików?
D: Ale chyba u ciebie, bo u mnie macocha chora to nie bardzo.
Ja: ok. Pogadam z Marco.
D: Pogadaj z Jackiem. On chyba jest milszy.
Ja: Obaj są spoko.
D: Mój brat homoseksualista też jest spoko.
Ja: Taki urok homoseksualistów.

III
Zgodziłam się, żeby poznać macochę Daniell. W sumie jej ojczyma znałam dość dobrze ze szkoły. Zajęło mi tydzień, zanim zorientowałam się dlaczego Dan tak lubi chodzi do dyrektora. Oczywiście już z początku dowiedziałam się, że dyrek to jej ojczym, ale nie spodziewałam się, że mają taki dobry kontakt. Ich relacje wyglądały raczej jak kumpel - kumpel niż ojczym - pasierbica. Kiedyś zrobiłyśmy żart pani L.L. ( dla przypomnienia pani od angielskiego - Ladacznica Ludowa). Podłożyłyśmy jej zamiast poduszki na krześle, poszewkę, wypełnioną budyniem czekoladowym. Gdy tylko usiadła, od razu budyń rozpłynął się po jej jasnych spodniach. No i od razu całą wina poszła na mnie i Daniell. Pamiętam to jakby było to wczoraj. Od tamtej pory jej życie stało się piekłem. Myślała, że Dan to istota z piekła rodem, ale jak dowiedziała się, że jesteśmy dwie to już w ogóle myślała, że diabeł wziął ją żywcem do swoich pól piekielnych. Obydwie wylądowałyśmy u Natha, ojczyma Daniell. Był dla nas bardzo miły. Pochwalił nasz żart i zrobił gorącej czekolady. Oczywiście mógłby poprosić sekretarkę, ale wolał zrobić to osobiście.
Już nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć gdzie mieszka moja siostrzyczka.
Ja: Chłopcy ja już będę jechać.
Mc: Może pojedziesz z kierowcą?
Ja: Proszę pozwólcie mi w końcu pojeździć na desce.
Jc: A nie zrobisz sobie krzywdy?
Mc: Nie zabłądzisz?
Odpowiedziałam na ich pytania, wskazując palcem, najpierw na Marco, potem na Jacka.
Ja: Nie i nie. Dan mieszka dwie ulice ode mnie i wysłała mi skan z GPS'a - pokazałam zdjęcie na moim Smartphone.
Mc: Jej rodzice... Znaczy się zastępczy rodzice - poprawił się. - Są bardzo bogaci, skoro mieszkają na tej dzielnicy.
Ja: Przecież mówiłam wam, że jej ojczymem jest Nathan, dyrektor naszej szkoły.
Mc: A no tak.
Jc: Jego żona, jest chyba aktorką?
Ja: A wiesz, że nie mam pojęcia.
Mc: Na pewno to ona. Nathan czasem bywa z nią na jakiś bankietach. Ale ona jest chora.
Jc: Faktycznie, ma chyba raka.
Ja: Tak to ona - przyznałam smutno. - Wybaczcie ja już zmyka.
Wyszłam z salonu i wzięłam z holu moją deskorolkę, którą już wcześniej zniosłam z góry, nie przyjmując odmowy od chłopaków.
 Jakoś wyjątkowo dobrze mi się jechało. Na początku bałam się, że zapomniałam jak się jeździ, bo jeszcze nie miałam okazji wypróbować mojego nowego sprzętu. Oczywiście gdy wyjeżdżałam z naszej posesji, panowie z ochrony, którzy siedzieli w służbówce, koło bramy, krzyczeli za mną, żebym się nie zabiła, przypadkiem. Skręciłam odważnie w lewo i skierowałam się w stronę ulicy, w którą musiałam potem skręcić. Dla upewnienia wyjęłam telefon, aby sprawdzić na zdjęciu.
Byłam jednak na tyle nierozważna, że nie zatrzymałam się. Znaczy się zatrzymałam się ale na jakimś chłopaku.  Cała czerwona i leżąc na ziemi wyjąkałam.
Ja: Przepraszam.
L.T.: Nic nie szkodzi - o nie to ten sam koleś co w szkole. Pomógł mi się podnieść - Twój telefon i deska - podał mi przedmioty, podniesione z ziemi. - Nic ci się nie stało?
Ja: Nie. To ja powinnam martwić się o ciebie. Prawie cię zabiłam.
L.T.: Ale to by była piękna śmierć z rąk ładniej dziewczyny - zarumieniłam się. _ Ale na wszelki wypadek nie rób na razie prawka - zażartował i uśmiechnął się, tym swoim słodkim uśmiechem.
Ja: Dzięki - odwzajemniłam uśmiech. - Musze już zmykać. Wybacz Louis, ale jestem już umówiona - wskoczyłam na deskę i powoli ruszyłam.
L.T.: A ze mną kiedy się umówisz? - krzyknął za mną.
Ja: Może niedługo - odkrzyknęłam, już prawie skręcałam ale usłyszałam jeszcze
L.T.: Uważaj na siebie.
Szybko dojechałam pod wyznaczony adres. Przy bramie na ławce siedziała Daniell.
D: No w końcu. Co ci się stało?
Dopiero teraz zauważyłam, że mam całe spodnie uwalone na kolanach.
Ja: Mały wypadek - schyliłam się po deskę.
D: Ale zajebista. Czy ty wszystko musisz mieć fajne?
Ja: No pewnie. Siostrę też mam fajną.
Daniell zaprowadziła mnie do swojego domu. Tez był niczego sobie. Zdecydowanie mniejszy od mojego, ale na brak miejsca nie mogła narzekać. Dom był full wypas. Tez miała trochę rozrywek zapewnionych. Gdy tylko przedstawiła mnie swoim adopcyjnym rodzicom, poszłyśmy do niej do pokoju, abym mogła się przebrać. Jej sypialnia nie była najgorsza.
Ja: wow trochę różowo. 
D: Spadaj. Chcesz te ciuchy czy nie?
Ja: No tak tak, ale coś w czym będę mogła swobodnie poruszać się na desce.
D: No tak i wpadać na jakiś obcych idiotów. 
Ja: Nie obcych. To był Louis.
D: Ten idiota z wymiany? O mój Boziu jaki to jest pajac. 
Ja: On jest z wymiany? Myślałam, że jest u cioci.
D: Bo mieszka u ciotki, ale przyjechał na wymianę, jako, że należy do klubu sportowego.
Ja: Co trenuje?
D: No oczywiście piłkę nożną. Nie ma to jak 22 spoconych pajaców biegających za jedną piłką. 
Ja: Nie lubisz piłki nożnej?
D: Lubię, ale on jest taki przesłodzony. 
Ja: Nie znam go, więc nie oceniam.
Cały dzień spędziłam u siostry i było super. Gadałyśmy o imprezie, którą miałam zorganizować. Oczywiście chłopcy się zgodzili. Nawet powiedzieli, że zmyją się na całą sobotę, żebyśmy mieli swobodę. Nie chciałam ich wyganiać z domu, dlatego umówiliśmy sie, że po prostu nie będa zbliżać się w okolice, domowego klubu.

IV
Dzisiaj zorganizowałyśmy imprezę. Oczywiście moja siostra pomogła mi wszystko przygotować. Zaproszeni zostali wszyscy. Nawet niektórzy z ulicy. Przepustką były okulary przeciwsłoneczne, które przygotowałyśmy z Daniell. Zamówiłyśmy 200 par okularów przeciwsłonecznych z diamentowym: K&D z boku. Oczywiście wszyscy bardziej rajcowali się nasza imprezą niż imprezą plastików, która odbyła się tydzień temu. Oczywiście nie poszłyśmy na nią. 
Louis od kilku dni próbował się ze mną umówić, więc jego też zaprosiłyśmy. Zabawa była przednia, no i oczywiście przyszła masa ludzi. Marco z Jackiem zorganizowali dla nas niespodziankę, bo atrakcją wieczoru był Usher. Razem z Dan uwielbiałyśmy go, dopóki nie zaczął promować Justina Biebera. Chociaż nic nie mamy do niego, jest wokół niego za duży szum. Koncert był niesamowity, no i Usher poprosił mnie żebym z nim zaśpiewała. To na pewno sprawka Jacka, który pchał mnie w stronę kariery. 
Po prywatnym koncercie, dyskoteka trwała dalej. Zagrali wolną piosenkę no i oczywiście Louis poprosił mnie o taniec. Dan tańczyła z jakimś przystojnym blondynem.
L.T: Dziękuję, że zgodziłaś się ze mną zatańczyć - powiedział delikatnie mnie obejmując. 
Ja: Nie ma sprawy - miał bardzo delikatny uścisk. 
L.T.: Przynajmniej możemy spokojnie porozmawiać.
Ja: No tak przez trzy minuty. 
L.T.: Wow to chyba rekord. Jeszcze nigdy chyba nie poświęciłaś mi tyle czasu. 
Ja: Po prostu jestem tutaj nowa i nie mam czasu jak na razie na nic. 
L.T.: Ja to rozumiem. A znajdziesz czas, żeby spotkać się ze mną i pogadać.
Ja: Myślę, że da się zrobić. Nadal nie odpowiedziałeś mi skąd pochodzisz.
L.T.: Z Anglii z Doncaster. 
Ja: Oo - czy on musi pochodzić z kraju, który tak bardzo chciałam zobaczyć? - Długo tu zostaniesz?
L.T.: Do końca tej piosenki. Potem zmykam - uśmiechnęłam się.
Ja: Miałam raczej na myśli wymianę. 
L.T.: Wiem ale chciałem zobaczyć twój uśmiech. - zarumieniłam się.
Ja: To na ile jeszcze zostajesz?
Znowu nie zdążył mi odpowiedzieć, bo piosenka się skończyła. Ładnie mi podziękował za taniec i skierował się w stronę wyjścia. Nie chciałam, żeby to wyglądało jak historia Kopciuszka, w wersji męskiej więc podbiegłam do niego.
Ja: Poczekaj - zatrzymałam go i stanęłam na przeciwko niego.  - Odpowiedz na moje pytanie.
L.T.: Dwa miesiące - odpowiedział z uśmiechem na twarzy. 
Ja: Dziękuję i dziękuję, że przyszedłeś. Do zobaczenia. 
Impreza trwała do 4 rano. I była, jak to twierdzi połowa szkoły, impreza z epickim rozmachem, która zapisała się w historii, jako wydarzenie roku. Daniell powiedziała, że miesiąca, bo już planowała kolejną imprę u mnie w domu. 

Ok to już wszystko. Mam nadzieję, że jakoś wyszło spoko. A jeśli wyszło dupnie to przepraszam. Kolejny rozdział będzie już normalnie napisany. I tak jak napisałam na początku, będzie to już kontynuacja historii, przeskakując o dwa miesiące. 
Dziękuję, że czytacie moje wpisy i liczę na komentarze :-D 




poniedziałek, 24 czerwca 2013

Rozdział 6

Jc: Nie wierzę - powiedział bardziej do siebie niż do nas, wchodząc do jadalni na śniadanie.
Mc: Co się stało? - spytał zmartwionym głosem, bez cienia uśmiechu na twarzy.
Jc: Dzwoniła moja siostra.
Ja: To chyba dobrze - powiedział, przełykając kęs moich ulubionych naleśników, które jednak nie smakowały tak dobrze jak te, które robiłam zawsze z Daniell.
Jc: Właśnie nie bardzo. Ciesze się, że ze mną porozmawiała, ale coś przede mną ukrywa - powiedział smutno i usiadł na przeciwko swojego partnera.
Ja: Dlaczego tak uważasz?
Jc: Wiem, że coś ważnego wydarzyło się u niej w życiu, bo wydawała się taka szczęśliwa jak nigdy dotąd, ale nie chciała powiedzieć co.
Mc: Na pewno się z tobą droczyła i oddzwoni pochwalić się co się stało.
jc: Nie byłbym taki pewny tego.
Ja: Będzie dobrze zobaczysz - dokończyłam swoje jedzenia, złapałam łyka soku marchwiowego - mojego ulubionego i powiedziałam - panowie ja już muszę znikać, bo zaraz zaczynają się moje zajęcia.
Mc: Tylko tym razem dotrzyj na lekcje.
Jc: Bo inaczej będziemy prowadzać cię za rączkę.
Dalej już ich nie słuchałam, bo pędziłam na górę po torbę. Gdy tylko zabrałam swoje rzeczy pobiegłam z powrotem na dół. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w szkole. Umówiłam się z Dan, że spotkamy się przed budynkiem. Gdy tylko mój kierowca zatrzymał się wyszłam z limuzyny i zobaczyłam ją. Siedziała na barierce przed trawnikiem i ubrana była w to. Podeszłam do niej jak najszybciej, nie zwracając uwagi na innych uczniów.
Ja: Hej siostra - przytuliłyśmy się na przywitanie i Dan zeskoczyła z barierki.
D: To co jakie masz zajęcia? - pokazałam jej swój rozkład. - Ale jazda masz zupełnie te same zajęcia co ja.
Ja: Jak to możliwe? Jesteś młodsza?
D: Moi rodzice puścili mnie rok wcześniej do szkoły - skakałyśmy z radości jak jakieś głupie. Od dzisiaj chodziłyśmy razem do szkoły i to jeszcze do tej samej klasy. Weszłyśmy do budynku i od razu z wejścia powitał mnie ten koleś z gabinetu dyrektora.
L.T.: Hej K.
Ja: Cześć Louis - odpowiedziałam i poszłyśmy dalej.
D: Znasz tego idiotę?
Ja: Nie zupełnie.
D: Ale on już krzyczy do ciebie ksywkami.
Ja: To nie ksywka. Po prostu nie chciałam mu powiedzieć jak się nazywam.
D: Uff a już myślałam że znasz tego pajaca.
Ja: Nie wiem czy jest pajacem - powiedziałam dość wysokim tonem.
D: Uwierz mi, że jest. Uznał że jestem dziwaczką, bo szłam przez korytarz i śpiewałam.
Ja: To chyba nic złego. Dlaczego tak cię nazwał?
D: Chyba coś do mnie gadał, a ja miałam słuchawki na uszach i idiota dotknął mojego ramienia więc powiedziałam, żeby poszedł poganiać pieski a on powiedział dziwaczka - mimowolnie się roześmiałam.
Ja: Wybacz siostra ale to zachowanie pasowałoby do dziwaczki.  Wyobraź sobie. Idziesz po korytarzu i śpiewasz. Koleś biegnie za tobą, żeby powiedzieć, że masz świetny głos. Idzie przez chwilę koło ciebie i nawija że masz ładny głos, powinnaś zostać gwiazdą, a może on też ładnie śpiewa, ale ty nie zwracasz na niego uwagi. Ale on nadal idzie bo myśli, że ty to wszystko słyszysz i na koniec klepie cię po ramieniu na znak, że wykonujesz kawał dobrej roboty a ty karzesz mu ganiać pieski - Daniell roześmiała się swoim śmiechem hieny.
D: Wiesz co mogło tak być - obie zanosiłyśmy się śmiechem. - Tutaj mamy pierwszą lekcję. Angielski. Z p. LL.
Ja: LL? - spytałam zdziwiona.
D: Ladacznica Ludowa.
LL: Mam nadzieję Appis, ze to nie o mnie?
Obie powiedziałyśmy: Nie proszę pani - kobieta zrobiła coś bardzo dziwnego. Spojrzała na nas, krzyknęła nieeeeee, odwróciła się napięcie i pobiegła korytarzem. Spojrzałyśmy na siebie i wybuchnęłyśmy śmiechem.
P.D.: Appis do mnie - powiedział dyrektor, który pojawił się na korytarzu.
Znowu obie powiedziałyśmy:
- Dobrze.
P.D.: Nie ty Kristin. Zapraszam tylko Daniell - uśmiechnęłam się do siostry na pocieszenie i poszła ze spuszczoną głową za dyrkiem. Weszłam sama do klasy. Do dzwonka miałam jeszcze kilka minut. Usiadłam na samym końcu, gdzie na pewno nikt nie siedział, bo zaraz obok ławki stał śmietnik. Jakiś koleś z przodu klasy odwrócił się i powiedział:
- Daniell nie siadasz na swoim miejscu? Przefarbowałaś włosy?
Ja: Wybacz ale z kimś mnie pomyliłeś.
- Nie wygłupiaj się.
Ja: Nie wygłupiam się. Taka jest prawda. Nie jest Daniell.
- Dan z kim jak z kim, ale ze mną możesz sobie tak żartować. Ale i tak wiadome, że prędzej czy później będziemy razem - powiedział wyłuskanym tonem.
Ja: Spadaj dupku.
D: O Justin. Co tak wcześnie robisz w klasie? Funclub nie przyszedł? - spytała złośliwie kolesia, który mnie z nią pomylił, wchodząc do klasy.
zdezorientowany chłopak powiedział głosem pełnym zdziwienia:
J: Daniell co ty tutaj robisz? Przecież siedzisz tam? - wskazał na mnie.
D: Wow. Nie to, że przystojny to jeszcze pusty. A no fakt taki stereotyp. - podeszła do ławki obok mojej i usiadła. Od razu zarzuciła nogi na blat i odchyliła się do mnie.
D: Zaczepiał cię ten pedał?
Ja: Próbował. Jak u dyrka?
D: A spoko. Zapomniała wziąć drugiego śniadania z domu - zrobiłam wielkie oczy ze zdziwienia.
Ja: Co?
D: To mój ojczym - do klasy weszła nauczycielka. Ta sama co na korytarzu.
Ja: Daniell może wpadniesz do mnie w weekend?
D: Jasne.
Nauczycielka podeszła do naszych ławek i stanęła jak wryta. Wyglądała jakby ją piorun trzepną. Wskazała najpierw niemo palcem na mnie potem na Daniell.
LL.: Was jest dwie? Ty i ty? Bliźniaczki? Klon?
Ja: Nie proszę pani - wstałam żeby stać z nią na równi. - Jestem tu nową uczennicą. Nazywam się Kristin.
LL: To dlaczego jesteście prawie identyczne?
Ja: Nie dokończyłam. Jestem Kristin. Kristin Appis - uścisnęłam dłoń nauczycielce, która wyglądała jakby chciała zemdleć, a cała klasa spojrzała na nas ze zdziwieniem.
D: Czego się tak lampicie lampucery? Ludzi nie widzieliście na oczy? Obracacie się tylko w kręgu plastiku?
Ja: Miło mi was poznać - uśmiechnęłam się swoim jak najbardziej zalotnym uśmiechem i usiadłam na swoim miejscu. Dzień w szkole zapowiadał się bardzo świetnie.




piątek, 21 czerwca 2013

Rozdział 5

Wstałam dzisiaj bardzo wcześnie. Marco już wczoraj wieczorem zadzwonił do dyrekcji szkoły, że się zjawie. Nie wiem czemu, ale byłam zniecierpliwiona. Chciałam już tam iść. Chciałam mieć to za sobą. Zamiast jednak robić coś pożytecznego, siedzę sobie w wannie i jak jakiś leniwiec na drzewie, gapię się w jedno miejsce. Mam już w głowie kilka wersji mojego pojawienia się w szkole. Przeważnie wszystkie opcje kończą się podobnie... Ląduje głową w kiblu, ewentualnie w ramach jakichkolwiek forów, ląduje w śmietniku.
Jak głupia siedzę i gapię się w swoje nowego smartphone'a i obserwuje minuty, które powoli przeskakują. Wiem, że sama chciałam iść do szkoły dzisiaj, dlatego jak najbardziej nastawiam się, że dam sobie radę. Wyszłam z wanny i zaczęłam się szykować. Nigdy nie przywykłam do jakiś sztucznych zachowań i nigdy to się nie zmieni, dlatego tylko delikatnie przypudrowałam policzki i leciutko pomalowałam rzęsy. Oczywiście chłopcy zakupili mi masę badziewia, typu kredki, cienie, błyszczyki, itp. Włosy postanowiłam zostawić rozpuszczone. Są ładne same w sobie. Lekko falowane i bardzo długie. Ubrałam się w coś w moim stylu. Jeszcze ostatni raz zerknęłam na zegarek i zbiegłam na dół po schodach. W holu czekali już na mnie chłopcy.
Ja: I jak?
Mc: Jest ślicznie.
Jc: Bardzo mi się podoba. Poradzisz sobie?
Ja: Oczywiście - powiedziałam jakbym chciała przekonać nie tylko ich ale i siebie.
Mc: Chciałbym móc z tobą tam iść dzisiaj.
Ja: Ale nie możesz i bardzo dobrze.
Jc: Nie chciałabyś żebyśmy byli w tym dniu z tobą?
Ja: Nie chcę was urazić ani nic takiego, ale to by było dziwne. Dziewczyna 16 lat idzie do szkoły z obstawą.
Mc: Ale nigdy nie wiadomo co może ci się przydarzyć.
Ja: Uwierzcie. Nie martwią mnie jakieś wypłosze ze szkoły. Bardziej przejmuje się tym, że nie dam sobie rady z nauką.
Jc: Jesteś bardzo inteligentna. Na pewno dasz radę.
Mc: A ludźmi się nie przejmuj.
Ja: Dzięki. Lecę bo się spóźnię - pocałowałam ich w policzek i pobiegłam do samochodu. Powoli przekonywałam się, że będzie dobrze. Jak zobaczyłam ten obleśny ryj Steve, myślałam, że się porzygam, ale niestety nie wyszło. Na szczęście w limuzynie nie musiałam na niego patrzeć, a pod szkoła szybko poszłam w stronę budynku. Szkoła jest ogromna, ale szybko znalazłam sekretariat. Weszłam do środka. Siedział tam jakiś chłopak i czekał chyba na swoją kolei u pana dyrektora. Przyciągnął mój wzrok swoją bujną czupryną. Trochę przy długą grzywką i słodkim uśmiechem. Szybko się otrząsnęłam i podeszłam do sekretarki.
Ja: Jestem tutaj nowa. Kristin Appis.
S: Witamy w naszej szkole. Zaraz wydrukuje ci plan zajęć, a gdy tylko dyrektor będzie wolny, przedstawię Ci go.
Ja: Dziękuję.
S: Możesz usiąść koło pana Tomlinsona - wskazała na chłopaka, który siedział w poczekalni. Usiadłam koło niego niepewnie i nie zamierzałam się w ogóle odzywać.
L.T.: Cześć jestem Louis. Jesteś tu nowa? - spytał z tym swoim uśmieszkiem.
Ja: Tak jestem tu nowa, tak jak słyszałeś.
L.T.: Ja tutaj jestem tylko przejściowo, bo przyjechałem do cioci.
Ja: Super - nic więcej nie mówiłam, bo w ogóle nie znałam chłopaka i nie miałam ochoty z nim rozmawiać. On jednak nie dawał za wygraną.
L.T.: Masz fajną stylówę.
Ja: dzięki ty też.
L.T.: Nie zdradzisz mi swojego imienia? - powiedział z niepewnym uśmieszkiem, jakby chciał zasugerować, że jednak mu na tym zależy.
Ja: Raczej nie.
L.T.: och - żachnął się z aprobatą. - A może jakaś mała podpowiedź?
Ja: Nazywam się K. Wystarczy Ci?
L.T.: Jeśli na tylko tyle zasługuje.
Ja: A czemu tu siedzisz?
L.T.: Złapałem się z jakąś dziwaczką na korytarzu i kazali mi tu przyjść.
Ja: zapowiada się fajna zabawa.
L.T. Nie wiem jak odbierasz dobrą zabawę, ale u mnie w szkole nie ma takich odpałów.
Ja: To gdzie normalnie mieszkasz? - nie zdążył mi odpowiedzieć, bo właśnie otworzyły się drzwi od gabinetu dyrektora i wyszedł z nich wysoki, szczupły mężczyzna koło 40, w towarzystwie jakiejś dziewczyny. Zaraz, gdzieś już widziałam tą dziewczynę.
S: Panie dyrektorze to jest nowa uczennica. Kristin.
P.D.: Dzień dobry bardzo miło widzieć cię w naszej szkole. Zaraz kogoś wyślę by mógł pokazać Ci szkołę i mamy nadzieję, że będziesz nadal tak dobrze się uczyć jak w poprzedniej szkole - nie słuchałam go zbytnio uważnie, bo całą uwagę skupiłam na dziewczynie. To ta sama dziewczyna co na lotnisku. To była Daniell...  To na pewno moja siostra. Nie zdołałam nic jednak powiedzieć, bo dziewczyna się na mnie rzuciła i zaczęła mnie ściskać. Louis siedział osłupiały:
L.T.: Jakbym wiedział, że tak lubi przytulać obcych to był ją przytulił. Przynajmniej nie dałaby mi kopniaka w dupę.
D : Sam się o niego prosiłeś.
P.D.: Spokojnie. Dziewczyny znacie się.
Ja: Chyba nie.
P.D.: Trudno się mówi. Appis oprowadź nową po skzole - gdy tylko wyszłyśmy z sekretariatu spojrzałam na nią.
Ja: To jednak ty. Daniell - rzuciłyśmy się sobie w objęcia.
D: To takie niesamowite, że w końcu jesteś.
Ja: Ale się zmieniłaś siostrzyczko.
D: Ale styl pozostał.
Ja: Boże tęskniłam za  tobą - zaczęłyśmy iść korytarzem.
D: Ja też za Tobą. Jak się tu znalazłaś?
Ja: To bardzo długa historia.
D: Nie mieszkasz w sierocińcu?
Ja: Nie adoptowano mnie i dlatego tu się przeniosłam.
D: To niesamowite. Zerwijmy się stąd. Choć gdzieś pogadać - bez wahania poszłam z siostrą. Musiałyśmy sobie wszystko opowiedzieć. Po drodze, na korytarz wyleciała jakaś nauczycielka.
P.N.: A ty gdzie się wybierasz?
D: Do sklepu - odpowiedziała najspokojniej w świecie. Nauczycielka założyła ręce i kontynuowała, a ja stałam i milczałam.
P.N. A można wiedzieć po co?
D: Po taśmę - przysłuchiwałam się ze zdumieniem. Znając Daniel zaraz coś jej powie.
P.D. Po co Ci taśma w czasie lekcji?
D: Żeby zakleić pani jadaczkę, bo wkurza mnie pani skrzekliwy głos - siostra złapała mnie za rękę i dalszą drogę do drzwi wyjściowych pokonałyśmy biegiem. Nauczycielka krzyknęła:
P.D: Masz u mnie bardzo duży minus Appis.
Ja: Przykro mi nie ma mnie jeszcze na listach w dzienniku - odkrzyknęłam i odwróciłyśmy się zobaczyć jej reakcję. Typiara stała jakby ją wmurowało. Już na dziedzińcu szkolnym przybiłyśmy sobie piątkę.
Ja: Nie wiedziałam, że jesteś taka wyszczekana.
D: Uczę się od najlepszych.
Ja: Jednak niewiele się zmieniłaś - dalej szłyśmy i się śmiałyśmy. Opowiedziałyśmy sobie wszystko po kolei jak było. Daniel mieszka u jakiś bogaczy. Chodzi na warsztaty taneczne. Ma wszystko czego zapragnie i faktycznie mogłam ją widzieć na lotnisku bo właśnie wtedy wracała od koleżanki poznanej na Twitterze. Nic się nie zmieniła. Nadal była moją młodszą, kochaną siostrą i teraz rozmawiałyśmy jakbyśmy nie widziały się tylko przez wakacje.
D: Co ty pierdzielisz adoptowali cię homoseksualiści?
Ja: Ale są bardzo mili i w ogóle to nic złego mieć inną orientację.
D: Ale siostra ja to wiem. Mój przyrodni brat jest homoseksualistą.
Ja: Ooo - zdziwiłam się.
D: Mieszka kilka domów ode mnie. I obiecał mi, że jak poukłada swoje życie to będę mogła mieszkać z nim.
Ja: A twoi przyszywani rodzice?
D: hmm są fajni. Ale nie zawsze się dogadujemy. Moja macocha ma raka i pewnie niedługo umrze.
Ja: Przykro mi - przytuliłam ją do siebie.
D: Na początku była to dla mnie tragedia. Najpierw nasi rodzice. potem straciłam ciebie. JJ się wyprowadził i nasza matka ma raka... Ale teraz odzyskałam ciebie a mój brat pozwoli mi mieszkać u niego.
Dalej rozmawiałyśmy nadal o wszystkim. Po południu wydzwaniali do mnie chłopcy, bo chcieli wiedzieć jak w szkole. Wróciłam normalnie do domu, ale od razu przyznałam się, że nie byłam w szkole, bo spotkałam swoją rodzoną siostrę. Zamiast opierdolingu miałam happying. Chłopcy byli szczęśliwi i chcieli jak najszybciej poznać moją siostrę.
Jc: Ja też mam siostrę. Młodszą. I za niedługo będziesz miała okazję ją poznać.
Ja: Chętnie ją poznam.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Rozdział 4

Jestem tutaj już tydzień i nie jest najgorzej. Chłopcy zabrali mnie na zakupy i było mi bardzo głupio bo wydali na mnie tysiące, ale powiedzieli, że muszę ubierać się jak człowiek. Nie narzucali mi jednak swojego stylu. Jack pomagał mi dobrać stylizacje, ale mogłam kupić wszystko co chciałam. Nie zabrakło oczywiście legginsów, dłuższych t-shirts i wszystkiego w moim stylu. Marco wybierał mi bardziej eleganckie ciuchy i mnóstwo rurek i obcisłych bluzek, ale nie sprzeczałam się z nimi, bo naprawdę zaczęliśmy się dogadywać.
Pokazali mi też ogród i dom. Tutaj wszystko jest ogromne. Mają naprawdę duży ogród. Jest tu las, skatepark, boiska do gier zespołowych, kord tenisowy, mają nawet dom na plaży.
Jest tam niesamowicie. Marco i Jack obiecali mi, że zrobimy sobie tam wspólny weekend. Niestety dopiero jest wtorek. Chłopcy zadbali o to, żebym się nie nudziła. Dzisiaj mamy zrobić sobie ognisko.
Myślałam, że zrobimy je nad morzem, ale patio jest bliżej. Na plażę mogę jeździć zawsze, ale z ochroną, gdyż plaża jest otwarta. Co prawda są tam posterunki ochrony chłopaków, ale wpuszczają na plażę prywatnych ludzi. Marco i Jack bardzo się martwią o moje bezpieczeństwo. Oprócz wszystkich tych rzeczy w ogrodzie są też baseny. Jeden przypadł mi wyjątkowo do gustu. Znajduję się za domem trochę na skraju budynku. Jest ogromny, ma fontanny i zjeżdżalnie, a inna zjeżdżalnia w formie strumyka prowadzi do "jaskini", gdzie jest mały basen i kryte jacuzzi, a w pomieszczeniu pod sklepieniem jaskini jest bar i miejsce do posiedzenia. 

Tu jest niesamowicie. Dom też jest ogromny. Nadal nie obejrzałam wszystkiego. Oczywiście Marco i Jack pokazali mi najważniejsze pomieszczenia. Kuchnia:
Zaskoczyło mnie to, że jest bardzo klasyczna, bo raczej cały dom jest utrzymany w nowoczesnym stylu. W jednej jadalni już byłam, ale okazało się, że są też inne, ale rzadko tam się je, bo są w różnych częściach domu. Poza tym jest tu wiele salonów, w których przeważnie też stoją stoły.
I tak moim ulubionym jest mój salon. Wszystkie wymienione powyżej są dostępne ogólnie. Inne salony podobno są w kompleksach sypialnianych. Nie traciłam czasu na zwiedzane pustych sypialni, ale wiem, że Jack różnie umeblował sypialnie, aby poćwiczyć swój styl. 
Oczywiście chłopcy pokazali mi też sale kinową, siłownię, kręgielnie, klub domowy i wiele innych atrakcji. To niesamowite, że w takim domu jest tyle pomieszczeń. Fajne jest to, że z domu jest wiele wyjść. Każde wyjście ma inny hol. Kiedyś zgubiłam się w domu, bo weszłam nie w ten korytarz, zeszłam po schodach, których nigdy nie widziałam i wyszłam na dwór. Okazało się, że to wyjście prowadzi do ogrodu różanego. Trochę czasu mi zajęło zanim obeszłam cały dom i weszłam od frontu. To najbezpieczniejsze wejście dla mnie, jak na razie, bo stąd potrafię dotrzeć do swojego pokoju, kuchni i jadalni. Myślę, że zajmie mi trochę czasu zanim przywyknę że ten dom jest ogromny. Drugie tyle czasu zajmie mi poznanie tego domu i tak jak na razie nie pamiętam, gdzie co jest, mimo że chłopcy pokazali mi większą część domu. 
M: Zejdziesz na obiad? - spytała Meggi, która weszła do mojego pokoju.
Ja: Jasne, chwileczkę - powiedziałam. Odłożyłam gitarę i wyszłam z sypialni.
M: Ty grasz na gitarze? - spytała zdziwiona.
Ja: Trochę - przyznałam skrępowana. Jeszcze nikt nie wie, że interesuje się muzyką.
M: Musisz kiedyś mi coś zagrać.
Mc: Co zagrać? - spytał Marco, który wraz z Jackiem stał już przed drzwiami jadalni. Otworzył mi drzwi bym mogła wejść. Usiadłam na swoje miejsce.
Ja: Coś na gitarze - przyznałam się bez bicia.
Jc: Grasz? - spytał zaskoczony Jack.
Ja: Uczyłam się kiedyś grać na gitarze i fortepianie. 
Jc: Jak chcesz wstawimy gdzie fortepian.
Ja: Naprawdę moglibyście? - spytałam, bo bardzo chętnie bym znowu pograła.
Mc: Jasne dla nas to żaden problem.
Ja: Super - powiedziałam i zaraz weszła obsługa przynosząc obiad - smacznego.
Jc: Kurczę znowu nas uprzedziła
Ja: Nigdy wam się nie uda pierwszym powiedzieć smacznego - pokazałam im język i zaczęliśmy jeść. Po pierwszym daniu, chwilę czekaliśmy na drugie więc zaczęła się rozmowa.
Mc: Jak się u nas czujesz?
Ja: Teraz już o wiele lepiej.
Jc: Masz wszystko czego potrzebujesz?
Ja: Tak. Nawet mi głupio, że tyle na mnie wydajecie.
Mc: Nie potrzebnie. Jeśli czegoś będziesz potrzebować nie krępuj się. 
Jc: I właśnie. Pomyśleliśmy, że przyda ci się kieszonkowe. Na jakieś swoje wydatki.
Ja: Ale naprawdę nie trzeba.
Jc: My się nie pytamy o zgodę. Raczej chcieliśmy ustalić kwotę. Dziesięć tysięcy dolarów?
Ja: Co??
Jc: No dobra dwadzieścia pięć tysięcy?
Ja: Miałam raczej na myśli "co ocipieliście?" Po co mi tyle kasy? Przez rok bym tego nie wydała a co dopiero powiedzieć, w miesiąc. 
Mc: Myśleliśmy raczej o tygodniowym kieszonkowym - przyznał zdziwiony, ale bardzo spokojnie.
Ja: Przyznajcie. Wy naprawdę nie wiecie jak się mną zajmować - zaśmiali się nerwowym śmiechem.
Mc/Jc: Trochę - powiedzieli jednocześnie.
Ja: Wystarczy mi sto dolarów.
Mc: Co najmniej tysiąc.
Jc: Ani centa mniej - upierali się. Podano właśnie drugie danie.
Ja: No dobra niech będzie - poddałam się, choć nie bardzo chciałam się opierać. Jedliśmy powoli obiad, ale nie kończyliśmy rozmowy.
Mc: Kris rozmawialiśmy i postanowiliśmy, że musisz się edukować. Do ciebie należy decyzja, czy chcesz chodzić do szkoły, czy mamy zatrudnić prywatnych nauczycieli. 
Ja: Tez o tym myślałam. Chcę chodzić do szkoły. Poznać kogoś tutaj, bo nawet nie mam koleżanki, żeby pogadać.
Mc: Jak na razie możesz gadac z nami na wszystkie tematy.
Ja: Niektóre są krępujące - spojrzałam na nich.
Jc: Pierwsza miesiączka? Sex z chłopakiem? Antykoncepcja? To nic strasznego - wybuchnęliśmy śmiechem.
Ja: Mnie te tematy nie dotyczą.
Mc: Czemu?
Ja: Bo nie mam szans na chłopaka - przyznałam trochę smutno, bo chyba już dorosłam i chciałabym w końcu mieć swojego pierwszego chłopaka. Ale nie byle jakiego, tylko takiego idealnego. 
Jc: Słońce jesteś naprawdę śliczną dziewczyną i na pewno kogoś poznasz - pocieszał mnie.
Ja: Może. Dziękuję, że jesteście.
Mc: Została jeszcze kwestia transportu. Nie masz jeszcze 16 lat więc samochodu nie dostaniesz.
Jc: Chyba, że załatwimy jej wcześniej prawko - zaczęli dyskusje pomiędzy sobą.
Mc: Pół roku wcześniej? To trochę dużo.
Jc: Gdyby pogadać z prezydentem.
Mc: Ale sama? Nie zna jeszcze miasta.
Jc: No fakt California jest duża.
Mc: W Los Angeles mogłaby się zgubić.
Ja: Halo panowie ja tu jestem - powiedziałam zniecierpliwiona. - Mogę jeździć na deskorolce.
Mc: Nie ma mowy. Możesz korzystać ze skateparku jak masz parcie na jazdę.
Ja: To nie wiem. Taksówką?
Jc: Będziesz jeździć z kierowcą. 
Mc: Ze Stevem.
Ja: yyyyy jak muszę. A kiedy zaczynam szkołę?
Mc: rozmawialiśmy z dyrektorką. Możesz zacząć kiedy chcesz.
Ja: Jutro - podjęłam decyzje.
Jc: Tak szybko?
Ja: Tak - powiedziałam pewna siebie. -Już i tak siedzę tydzień tutaj sama i się nudzę. Nie mam żadnych zajęć poza grą na gitarze a i tak mam duże zaległości.
Jc: Wynajmiemy jakiegoś nauczyciela, to szybko powtórzysz chwyty.
Ja: Dziękuję. 
Ustaliliśmy wszystko jeśli chodzi o szkołę. Mam iść tam już jutro, a teraz szykujemy się na ognisko. Atmosfera jest przednia. Jesteśmy tylko we trójkę, ale jest miło. Dodatkowo, słońce powoli zachodzi i jest miłe otoczenie.
Ja: A tak w ogóle, czym się zajmujecie? - spytałam siedząc w fotelu i patrząc się w ogień.
Mc: Jak już mówiłem Jack projektuje wnętrza domów, a ja jestem choreografem, a czasem fotografem.
Ja: Jakim choreografem i jakim fotografem? - pytałam zaciekawiona.
Mc: Układam choreografie przeważnie dla gwiazd. Fotografuje przeważnie też gwiazdy - Jack wstał i podszedł poruszyć w palenisku. Odniosłam wrażenie, że mu przykro, bo zainteresowałam się karierą Marco.
Ja: A z kim już pracowałeś?
Mc: Zdjęcia robiłem chyba wszystkim znanym osobom w USA, a mam na koncie też kilka sesji europejskich. Przeważnie fotografuje celebrytów, aktorów, piosenkarzy, muzyków, ale robiłem też zdjęcia światowym top modelkom. Jako choreograf pracowałem między innymi z Beyonce, Jenifer Lopez i Usherem.
Ja: Wow - powiedziałam z zachwytem. - Moja siostra zawsze chciała zostać tancerką.
Jc: A ty kim chciałabyś zostać? - wtrącił się.
Ja: A da się wzbogacić na Twoim zajęciu?
Jc: Można.
Ja: A tylko wnętrza projektujesz?
Jc: Miło, że udajesz, że cię interesuje moja praca.
Ja: Orzesz w dupeczke, aż tak bardzo widać? - zaśmialiśmy się.
Mc: Tak naprawdę Jack ma ciekawą pracę. Projektował domy dla wielu sław i projektuje też ubrania.
Ja: To dlatego wpieprzałeś mi się ciągle do przymierzalni w galerii.
Jc: Nie tak naprawdę chciałem zobaczyć jak wygląda dziewczyna, bo znam tylko męską anatomię.
Ja Dupek. 
Mc: Dobra koniec żartów. To co odpowiesz na pytanie.
Ja: Zawsze chciałam zostać piosenkarką - przyznałam smutno, bo wiem, że to nierealne. 
Mc: To zaśpiewaj coś - zaśpiewałam im Celine Dion My heart will go on. Gdy śpiewałam obaj wpatrywali się we mnie jak w telewizor. Gdy skończyłam, odniosłam wrażenie, że boją się przerwać tą chwilę. Podczas piosenki czułam jak łzy spływają i po policzkach... znowu.
Mc: To było śliczne.
Jc: Masz niesamowity głos. 
Mc: Koniecznie musisz zostać piosenkarką.
Jack podszedł do mnie i przykucnął przed moim fotelem.
Jc: Pomożemy ci. Zatrudnimy nauczycieli. Nauczą cię wokalu i jak zachowywać się na scenie. Nagramy singiel. Wszystko sobie przypomnisz. A jak nie piszesz tekstów wynajmiemy tekściarza.
Ja: Czemu to robicie? - spytałam ze łzami w oczach.
Mc: Bo chcemy spełnić twoje marzenia Słońce.
Jc: Zrobimy wszystko byś była szczęśliwa - Ognisko skończyło się tak, że wszyscy się poryczeliśmy. To lubiłam w homoseksualistach, że nie bali się płakać. Byli po prostu sobą. Ustaliliśmy, że najpierw muszę zaaklimatyzować się w szkole i w mieście. Potem zajmę się dopiero muzyką. Sama tak zadecydowałam, bo wystraszyłam się, że to wszystko mnie przerośnie. w dzieciństwie uczyłam się języków obcych kilku na raz i do tego muzyka, taniec, śpiew, hobby... Ale w sierocińcu wypadłam z rytmu. 
Ale zawsze jestem sobą... Nigdy się nie poddaje.... Daje z siebie wszystko... I skoro Marco i Jack umożliwią mi spełnienie marzeń.... Zrobię to. Będę gwiazdą. Obiecuje.
Ale jak na razie jutro czeka mnie szkoła. O masakra... Damy radę. Będę nowym mięchem, ale żadna hiena- koniecznie suka, nie zje mnie na obiad, bo jestem silna no i mam kasę moich adoptowanych tatusiów. Mimo, że nigdy nie wykorzystywałam forsy, jak będzie trzeba to każda idiotka, która mnie zaczepi, będzie rzygała zielonymi dolcami Marco i Jacka.




niedziela, 16 czerwca 2013

Rozdział 3

Jestem tutaj od trzech dni. Siedzę wyłącznie u siebie w pokoju. Najbardziej podoba mi się przesiadywanie we wnękach w salonie. Nie wiem dlaczego, ale myślę, że to miejsce jest stworzone wyłącznie dla mnie. Marco i Jackob próbowali się ze mną skontaktować, ale idioci zostawili u mnie w pokoju klucz do drzwi i już pierwszego dnia wieczorem odnalazłam, go na stoliku. Momentalnie drzwi stały się zamknięte dla wszystkich z zewnątrz. Oczywiście otwierałam je, żeby służąca mogła wnieść posiłki. Nie jem zbyt dużo, ale bardzo dobrze dogaduje się z Margaret. Meggi jest bardzo młoda, bo ma dopiero 21 lat. Zawsze marzyło o tym by zostać tancerką. Nie pozwoliło jej na to życie, gdyż pochodziła z biednej rodziny. To Margaret opowiada mi jak wygląda dom i zawsze zachęca mnie, żebym wyszła i coś zobaczyła. Dziewczyna jest bardzo miła, ale wkurza mnie, że ciągle mnie przekonuje o tym, że Marco i Jack są bardzo dobrymi ludźmi i główkują jak mają mnie przekonać do siebie. Postanowiłam, że dzisiaj będzie inaczej niż przez te trzy dni.
Jest 9 rano. Meggi jak zwykle puka trzy razy w drzwi. Podchodzę do nich z entuzjazmem i otwieram je na roścież.
- Hej - wita mnie z wielkim uśmiechem na twarzy. - Jak miło cię widzieć w dobrym humorze.
- Zobaczymy jak długo potrwa. Nie potrzebnie przyniosłaś herbatę, dzisiaj śniadanie zjem na dole.
- Jej to super - objęła mnie. - Chodź zaprowadzę cię do jadalni. - Oczywiście wiedziałam jak wygląda korytarz i hol. Zeszłyśmy na dół. Dziewczyna tak się nakręciła, że prawie szła w podskokach. Ciągle nawijała jak to super, że w końcu odważyłam się spotkać z jej pracodawcami i że na pewno mi się spodoba, i w ogóle jakie to wszystko zajebiste. Od razu w mojej głowie pojawiła się wizja Meggi na różowym jednorożcu, dostającej orgazmu na widok tęczy. Skręciłyśmy w lewo i weszłyśmy przez oszklone drzwi do jadalni.
 Na mój widok obaj panowie podnieśli głowy i uśmiechnęli się od ucha do ucha. Skrępowana, objęłam się rękoma i powiedziałam niepewnie:
- Jeśli się nie pogniewacie to mogłabym zjeść śniadanie tutaj?
- Jasne, że się nie pogniewamy - powiedział z entuzjazmem Marco. spojrzałam pytająco na Jackoba, bo to jego traktowałam gorzej. Nie przestawał się uśmiechać.
- Zapraszamy - na jego zaproszenie usiadłam przy stole. Wybrałam krzesło dostatecznie oddalone od nich. Tak o dwa krzesła dalej. Sprawę miałam ułatwioną, bo siedzieli na przeciwko siebie. Przez chwilę panowała cisza, którą przerwał Marco:
- Jak się spało?
- Słuchajcie - zaczęłam. Spojrzeli na mnie z uwagą. - Nie będę udawała, że was lubię. Nie będę udawała niczego. Jestem jaka jestem. Możecie swoją litością dupę sobie podetrzeć, bo ja mam to daleko w poważaniu. Możecie zmuszać mnie do czego tam chcecie, ale nie będę posłusznym, pieprzonym żołnierzem. - Wszystko wypowiedziałam lekko podniesionym głosem, nie znoszącym sprzeciwu. Jackob przestał jeść i wytarł usta serwetką. Złożył swoje dłonie, kładąc łokcie na stole. Spojrzał na mnie, a ja wytrzymałam to spojrzenie.
- Dobrze - powiedział i opadł plecami na oparcie swojego krzesła. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Myślałam, że to on zaraz zacznie wszystko krytykować i tak dalej. - Przynajmniej wiemy na czym stoimy.
- Słuchaj Kristin niczego od ciebie nie będziemy wymagać na razie. Adoptowaliśmy cię i chcemy żeby było ci dobrze.
- Nie możecie oddać mnie do sierocińca? - krzyknęłam.
- Nie poddamy się tak szybko - powiedział z uśmiechem Marco.
- Mimo, że nas nie lubisz, nie damy za wygraną. Przemyśleliśmy sprawę. Nie chcemy rzucać nożami i tak dalej, dlatego musimy dojść do kompromisu - siedziałam oburzona. Myślałam, że naprawdę po tym jak przez trzy dni nie dawałam znaku życia, po prostu mnie oddadzą.
- To który będzie moją mamusią, a który tatusie? - spytałam z sarkazmem.
- Żaden. Możesz mówić do nas po imieniu.
- A nie mogę homo1 i homo 2? - zamiast się wkurzać oni tylko się uśmiechali. Ja pierdole. Patologia.
- Możesz Marco i Jack - uśmiechnął się do mnie Marco - siedziałam i oglądałam swoje zniszczone paznokcie.
- Słuchaj do kompromisu dojdziemy po śniadaniu - powiedział po chwili Jack. - A teraz smacznego.
- Huj ci do tego - wymamrotałam pod nosem.
- Mogłabyś ograniczyć trochę słownictwo. Wiemy, że nie jesteś taka.
- Nic nie wiecie o mnie. Żyjecie sobie tutaj w swoim homoseksualnym królestwie i macie w dupie co czuje. Ważne że macie "dziecko", którym nigdy nie będę dla was. Jestem za duża na wasze zagrywki.
- Ok jak jesteś dość duża to zachowuj się dorośle i jedz.
Boże jak oni mnie wkurzają. Mogliby się zacząć na mnie złościć, bo ten ich uśmieszek i entuzjazm mnie wkurza. Chcę iść do swojego pokoju, ale zostaję by dokończyć śniadanie, a potem ewentualnie pogadać o tym kompromisie. Nigdy nie byłam mięczakiem i nigdy się nie poddaje. Jak już coś sobie coś obiecam zawsze dotrzymuje słowa. I cholera jasna, teraz, tutaj, w tej pieprzonej jadalni, zaczęłam myśleć o tym, że zawsze w domu jedliśmy wspólne posiłki, gdy rodzice byli na miejscu. Chciałabym, żeby było tak jak dawniej.
Po zjedzonym śniadaniu, panowie zabrali mnie na patio. Pomyśleli chyba, że na świeżym powietrzu rozmowa przebiegnie w milszej atmosferze.
Marco z Jackiem usiedli na kanapie, ja wybrałam schody. Niewiele rzeczy widziałam jeszcze w tym domu, ale za każdym razem mnie zadziwiał. Czuję się tutaj przepych i bogactwo. Wiem, że gdyby rodzice teraz żyli, pewnie miałabym podobny dom i wiedlibyśmy swoje luksusowe życie.
- Jak duży jest ten dom? - spytałam podciągając maksymalnie nogi pod brodę.
- Jest ogromny. Szczerze mówiąc to ma ponad 1000 metrów kwadratowych. Prawda Jack?
- Tak. Ma około 120 pomieszczeń, ale różnej wielkości. - Moja ciekawość wzięła górę.
- Wszystko sam urządzałeś? 
- Przyznam szczerze, że nie wszystkie pokoje są jeszcze urządzone. Jest wiele pokoi niezagospodarowanych. 
- Służba mieszka w tym domu?
- Nie - uśmiechnął się Marco. - Maja  swój hotel pracowniczy na tej posesji.
- W takim razie jak wielka jest ta posesja? - dopytywałam.
- Hmm ma około... trudno powiedzieć. Zaczyna się od domu a kończy na wybrzeżu. 
- Macie dostęp do morza? - spytałam zaskoczone. Myślę, że zadaje te wszystkie pytania by uniknąć rozmowy na temat, który mieliśmy poruszyć. 
- Możemy któregoś dnia pojechać tam na quadach, bo to kawałek drogi stąd.
- Ale ciągle jedzie się przez waszą posesje.
- Yeap.
- Super - chyba nawet udało mi się wykrzesać trochę zachwytu. Spojrzałam na Jacka i Marco. Nie byli aż tacy źli... chyba. A przynajmniej nie jak na pedałów. Urządzili pokój w moim stylu, wyrazili chęć poprawienia czegokolwiek, no i chcą się jakoś ze mną dogadać. Moja wewnętrzna dobroć dała znać  sobie. 
- Słuchaj Jack. Nie chciałam zrobić ci przykrości nie okazując zachwytu moim pokojem - nie wiem czemu ale Marco się uśmiechnął. - Bardzo mi się podoba. Jest w nim uchwycone wszystko co kocham, ale rampa mi się nie przyda bo nie mam swojej deskorolki, a taka duża garderoba jest zbędna, bo mam tylko kilka rzeczy.
- Spokojnie wszystko kupimy - uśmiechnął się Marco. - chcielibyśmy, żebyś czuła się... hmmm... nie chcę cię urazić, ale chcielibyśmy, żebyś poczuła życie w luksusie. To jest super życie.
- Wiem - przyznałam smutno, bo wspomnienia znów powróciły. Oparłam twarz o kolana.
- Ale nie takie życie jak w serialach - powiedział z entuzjazmem Marco. - Zobaczysz jak to jest żyć na salonach, gdy niczego ci nie brakuje i możesz mieć wszystko - łzy spłynęły po moich policzkach, a kolejne stały już w kolejce w moich kanalikach ocznych. Jack automatycznie podszedł do mnie. Kucnął przede mną i oparł dłonie na moich kolanach. Nie strąciłam ich.
- Hej co się stało? - spytał z przejęciem w głosie. Chwilę zajęło mi zanim uspokoiłam się na tyle by w końcu komuś o wszystkim powiedzieć. 
- Wiem jak to jest - wstałam i stanęłam do nich tyłem. - Kiedyś, zanim zginęli moi rodzice, mieszkaliśmy w ogromnej willi pod miastem. Rodzice, ja i moja siostra. Miałyśmy wszystko, oprócz czasu rodziców. Czas zawsze poświęcali pracy. Karierze... Z perspektywy czasu, po przejściach w sierocińcu.... - nowa porcja łez  popłynęła po moich policzkach. Niektóre zatrzymały się na moich ustach, pozostawiając słony posmak, inne spadały na chodnik. - Nigdy nie narzekałyśmy z siostrą. Nigdy nie byłyśmy niemiłe, wulgarne i tym podobne. Zawsze cieszyłyśmy się z życia.... Dopiero w sierocińcu uświadomiłam sobie, że nasze szczęście nie było prawdziwe - łzy spływały potokiem, jedna po drugiej. Żaden nie odważył mi przerwać, mimo, że czułam ich wzrok na swoich plecach, nie odwróciłam się do nich. - Miałyśmy normalne życie... Rodzice zapisali nas do szkoły prywatnej, nie lubiłyśmy jej ale we dwie zawsze dawałyśmy rade... Nigdy nie pasowałyśmy tam... Pomimo, że byłyśmy bogate nie byłyśmy snobistyczne... Dlatego tak szybko przystosowałam się do życia w sierocińcu... Szybko poczułam, że nawet na co dzień nie brakuje mi rodziców... Bardziej tęsknie za gosposią, która zawsze była z nami... Tęsknie cholernie za siostrą, której już dawno nie widziałam.... Nie tęsknie za rodzicami... Bo ich nigdy przy nas nie było.... Przywozili drogie prezenty, myśląc że tak jakoś wynagrodzą nam to, że nigdy ich nie ma.... - Mimo ciągłego płaczu, chciałam mówić dalej. - Stałam się taka, bo uświadomiłam sobie, że nigdy nie byłyśmy dość ważne dla nikogo... Może dla gosposi, ale rodzice jej za to płacili.... Sierociniec nauczył mnie, że samemu trzeba zadbać o siebie... ale głównym sposobem na to były wulgaryzmy i krzyk.... Jestem pewna siebie, bo zawsze taka byłam. Jestem miła, b dla siostry zrobiłabym wszystko i to my nawzajem nauczyłyśmy się dobroci.... - znowu na wspomnienie Daniel, popłynął strumień świeżych łez. Zaczęłam się dziwić skąd ja ich tyle mam. - Może myśleć o mnie, że ciągle jestem niezadowolona, że mam was gdzieś, a ja po prostu już taka jestem. Może i jestem wredna, podła, sarkastyczna, ale jestem tez szczera i obiecuje, że się poprawie - na te słowa odwróciłam się do nich twarzą. Jack miał łzy w oczach, a Marco szybko wytarł łzy ze swoich policzków. Jack podszedł i mnie przytulił. Dali mi chwilę na uspokojenie się. 
- Kristin rodzice cię na pewno kochali - powiedział Jack mi do ucha, łamiącym się głosem. - Po prostu musieli zapracować na wasze życie. Chcieli żebyście mieli wszystko. Nie jesteśmy twoimi wrogami. Pozwól nam sobie pomóc. Chcemy żebyś była szczęśliwa. - Przez te słowa znowu popłynęły mi łzy. Czułam, że moje policzki już pieką, jakby łzy były palącą lawą. Wiedziałam, że pieką, bo są szczere i że szczerze chciałabym dać im szansę. Nigdy nie będą moimi rodzicami, ale możemy się jakoś dogadać. Odsunęłam się od Jacka i spojrzałam na ich obu.
- Wiem i przepraszam, że taka byłam. Postaram się być "normalna" o ile się da - Jack usiadł koło Marco i poklepał miejsce obok siebie, zachęcając abym się przyłączyła. Usiadłam, czując, że wzbudzają we mnie swoją sympatie. Nawet Jack, bo jak się okazało jest naprawdę czułym pedałem, no dobra homoseksualistą.
- Ale obiecajcie mi, że będzie normalnie. Ja będę dla was miła, ale wy nie będziecie urządzać dzikiego seksu w mojej obecności - spojrzeli ze zdziwieniem na mnie potem na siebie, a potem wszyscy razem wybuchnęliśmy śmiechem.
- Ok - przytaknął ze śmiechem Marco.
- Naszą miłość zostawiać będziemy w sypialni - o kurcze to Jack okazał się tym normalnym i bardziej na luzie.
- Wybacz ale nie chcę słuchać co tam robicie.
- Och Skarbie - zwrócił się do mnie - Same przyjemne rzeczy.
- Niewątpliwie.
Przesiedzieliśmy tak jeszcze chwilę, ale potem poszliśmy do swoich pokoi zająć się swoimi sprawami. Ja w sumie nie miałam swoich spraw, ale poszłam odświeżyć się przed obiadem i zmyć z siebie cały ten słony płacz. Czuję, że może jeszcze mogę być szczęśliwa, nawet jeśli paradoksalnie to szczęście da mi dwóch homoseksualistów. 




Rozdział 2

 Założyłam swój chyba najlepszy komplet ubrań jaki miałam. Gdy już się ubrałam w to, zeszłam na dół, gdzie znowu powitały mnie transparenty z napisami w stylu: Nigdy Cię nie zapomnimy, Bądź szczęśliwa, itp.
- Przestańcie bo czuję się jak na pogrzebie - miałam już spuścić wzrok, gdy zobaczyłam, że stoją w korytarzu też ludzie ze szkoły.  Przyszła nawet delegacja plastików szkolnych. No nie wierzę. Przylazły pewnie bo wyczuły sensację. Narzuciłam na siebie za dużą bluzę, zabraną Lukowi, i od razu zaciągnęłam kaptur na głowę. Szybko się pożegnałam. Luka nie było wśród tłumu. Skierowałam się w stronę samochodu. Moje bagaże były już spakowane do bagażnika. Nawet się nie odwróciłam, żeby ostatni raz spojrzeć na budynek, który był moim domem. Miałam pokusę odwrócić się, ale samotna łza spływała już po moim policzku, a nie chciałam by ktokolwiek to zobaczył. Wszyscy w sierocińcu myślą, że jestem twardzielem. W końcu mam nawet męską ksywkę. Gdy tylko kierowca ruszył założyłam słuchawki i rozwaliłam muzykę na cały regulator. Gdy znalazłam się w moim odizolowanym świecie od razu zaczęłam myśleć.
Nie wiem jak teraz będzie wyglądało moje życie. Kiedyś miałam normalną rodzinę. Teraz w wieku 16 lat mam zamieszkać u pary pedałów. To będzie koszmar. Na pewno nie będziemy się lubili. mam w nosie jacy są. Może i są normalnymi ludźmi ale są też pedałami. A jak minie lot samolotem? Przecież nigdy nie latałam. W nosie lot. Mogłabym nawet zginąć w katastrofie lotniczej, oby nie mieszkać z tymi kolesiami. 
Nawet nie wiem kiedy, ale właśnie wjeżdżaliśmy na parking pod lotniskiem. Teraz byłam zdana tylko na siebie. W sumie bez problemu znalazłam odpowiedni korytarz i już stałam w kolejce do odprawy. Nigdy nie byłam głupia. Po kilku minutach, albo kilkudziesięciu minutach, w końcu znalazłam się na początku kolejki. Dopiero teraz zdjęłam słuchawki.
- Proszę zdjąć wszystkie metalowe przedmioty i wszystko włożyć tutaj - poinstruował mnie członek obsługi. Zrobiłam wszystko automatycznie, bo mój wzrok wpatrzony był w osobę, która właśnie pojawiła się na korytarzu, opodal kolejki, w której stałam.
- Wszystko w porządku może pani przejść do samolotu - głos ochroniarza wybudził mnie z zapatrzenia. 
 Siedzę teraz w samolocie i jak głupia patrzę się w okienko. Na szczęście siedzę w fotelu zaraz przy okienkach. Nie wiem czemu, ale na widok tej dziewczyny moje serce wywinęło fikołka. Mogłabym pomyśleć, że wariuje i idę w ślady jeszcze nie poznanych "tatusiów", ale w głowie miałam tylko jedną myśl. Daniell. Moja siostra mogłaby teraz tak wyglądać. Tylko, że ona ma brązowe włosy. I raczej nigdy by ich nie przefarbowała. A może teraz jest zupełnie inna. Ale to niemożliwe, żeby w dniu, w którym pierwszy raz  lecę samolotem, też była tutaj, na lotnisku. 
Lot samolotem nie był taki zły. Większość czasu oczywiście spędziłam na myśleniu o mojej siostrze i w ogóle 
nie myślałam o tym, że samolot może spaść, wybuchnąć, czy po prostu mnie wybawić od mieszkania z homoseksualistami. Nie wiem dlaczego, ale znów zaczęłam myśleć, że to chore. Miałam już za kilka chwil zamieszkać z dwoma facetami, którzy się "kochają". To niemożliwe....
Gdy tylko wysiadłam z samolotu, skierowałam się do poczekalni. Nie musiałam jednak tam czekać, bo stał tam jakiś facet w gajerku z wielkim napisem - Kristin Appis. Nie chętnie podeszłam do niego, ze słuchawkami w uszach i kapturze na głowie. Facet coś do mnie gadała, więc nie chętnie i ociągając się zdjęłam jedną słuchawkę.
- Jestem tutaj z polecenia Jackoba i Marco, będę teraz robił za Twoje kierowce. Gdzie Twoje bagaże? - powiedział rzeczowym głosem. Odniosłam wrażenie, że gdyby nie kasa w ogóle olał by tą pracę.
- Myślę, że tam - wskazałam na taśmę, po której już sunęły leniwie bagaże. Mój kierowca (który się nie przedstawił) poszedł jeszcze bardziej leniwie po bagaże. Gdy już niósł mój cały dobytek, czyli jedną samotną walizkę, wyszliśmy na parking. Skierował się w stronę czarnej limuzyny, więc poszłam za nim. Patrząc na długość limuzyny i prywatnego kierowce, chyba moi nowi "rodzice" nie narzekają na brak gotówki. Gdy już siedziałam w samochodzie od razu przypomniało mi się dzieciństwo, gdy nawet do szkoły jeździłyśmy taką limuzyną. Podróż oczywiście trochę trwała, ale bardzo dobrze czułam się w samochodzie. W końcu znowu poczułam swoje klimaty. W sierocińcu oczywiście też byłam sobą, ale już przyzwyczaiłam się do wspólnego pokoju, salonu i wszystkiego co można było dzielić. Mimo, że podobało mi się, że jadę sobie teraz limuzyną nie zamierzam tak łatwo polubić tych facetów. Na pewno nie dam im się przekupić. No dobra może najpierw trochę ich poznam a potem pomyślę czy dam im szansę.
Kierowca się zatrzymał. Przypomniały mi się stare czasy, więc czekałam aż ktoś otworzy mi drzwi, ale ten moment nie nastąpił. Zniecierpliwiona otworzyłam drzwi z impetem. Wysiadłam z samochodu i od razu zauważyłam ładną kostkę brukową, z której był chodnik, jak się okazało tworzący ogromne rondo wokół fontanny przed domem. Podniosłam wzrok i ujrzałam mój nowy dom:
Nie powiem widok był imponujący. 
- chodź za mną- nakazał mi szofer.
- Może... - odpysknęłam. 
- Co to miało znaczyć? - wydał się oburzony.
- A co miał znaczyć Twój ton głosu? - facet podszedł do mnie i teraz mogłam spokojnie policzyć jego zmarszczki, które powoli zaczynały mu się tworzyć na twarzy. 
-Słuchaj gówniaro. To, że trafił Ci się los na loterii i z plepsu dostałaś się do królestwa, nie oznacza, że możesz zgrywać Kopciuszka.
- A to dobre. Nawet nie wiesz kim jestem - powiedziałam zdecydowanym głosem wprost w jego ryj, chciałam jeszcze dodać kilka słów, ale właśnie wyszli na zewnątrz dwaj panowie. Jeden troszkę wyższy od drugiego, o ciemnej karnacji, czarnych włosach i męskiej sylwetce. Drugi troszkę niższy i mniej opalony, ale również z ciemnymi włosami. Obaj bardzo przystojni i obaj na pewno nie mieli więcej niż 30 lat. I co wydało mi się paradoksalne w tej sytuacji, nie wyglądali jak homoseksualiści. 
- Steve - powiedział ten ciemny. - O co chodzi? - wydał się zdziwiony chyba tym, że kierowca stoi tak blisko mnie. Obaj panowie szybko do nas podeszli. 
- O nic, proszę pana - wykrzywiłam usta w cynicznym uśmiechu. 
- A to na pewno nasza Kristin - powiedział z uśmiechem od ucha do ucha ten drugi.
- Raczej nie jestem niczyja - powiedziałam z ironią. 
- Hej jestem Jackob - powiedział z entuzjazmem, nie przestając się szczerzyć. - A to mój... hmm. partner Marco - niechętnie uścisnęłam ich dłonie. Jackob nie tracąc entuzjazmu położył swoja rękę, obejmując mnie, na moim ramieniu. Automatycznie uwolniłam się z jego objęć.
- Ok - powiedział pod nosem.
- To może chodź pokarzemy Ci twój nowy pokój - inicjatywę przejął Marco. Wzruszyłam obojętnie ramionami. Poszliśmy w stronę domu. Gdy tylko znaleźliśmy się w środku moim oczom ukazał się widok holu. 
- Teraz to będzie Twój dom - powiedział Marco i włożył swoje dłonie do kieszeni w spodniach. Od razu zauważyłam modną markę - Banana Republic. w takiej pozie wyglądał na luzaka. - Możesz chodzić po całym domu - dodał z uśmiechem i chyba dumą.
- Tylko najpierw zdejmij kaptur - dodał Jackob. Nie chętnie zdjęłam moją osłonę przeciw idiotami i dodałam z sarkazmem:
- Jasne tatusiu. 
- No to chodźmy. Pokarzemy ci twój pokój - powiedział Marco po krótkiej wymianie wymownych spojrzeń ze swoim PARTNEREM. Marco szedł przodem, ja zaraz po nim, a Jackob za nami. Nigdy nie byłam wredna dla ludzi, dlatego od razu miałam wyrzuty sumienia, że tak chłodno go traktuje. Marco wydaje się milszy od niego. 
Wdrapaliśmy się na pierwsze piętro. Nawet na zwykłym korytarzu czuło się ekskluzywny klimat domu. Wszystko było ładne ale i dość kosztowne, przynajmniej wyglądało na bardzo drogie. Zatrzymaliśmy się na chwilę przed drzwiami.
- mamy nadzieję, że ci się spodoba - powiedział Jackob za moimi plecami a Marco otworzył drzwi. Weszliśmy do... hmm chyba salonu.
Bardzo podoba mi się rozwiązanie z wnękami w ścianie, ale nie zamierzałam dać tego po sobie poznać. Panowie znowu wymienili te swoje wymowne spojrzenia i skierowali się ku drzwiom. Jak się okazało, wrota prowadziły do sypialni.
Zaskoczyła mnie zupełnie zmiana klimatu. Niestety rajcowało mnie to. Salon utrzymany w spokojnej i przytulnej tonacji, a sypialnia z klimatem... W dodatku łączyła wszystko co kocham.... Przede wszystkim muzyka, ale też Anglia, którą zawsze chciałam zwiedzić i miałam na przeciwko łóżka taką wnękę:
Dodatkowo na ścianach przymocowane były uchwyty na deskorolki. Wszystkie puste. Po obu stronach rampy były kolejne drzwi. 
- Podoba Ci się? - spytał Marco. Znowu nieznacznie wzruszyłam ramionami. Nie miałam ochoty z nimi rozmawiać. Nawet jeśli udało im się jakimś cudem trafić we wszystkie rzeczy które ceniłam. 
- A które drzwi teraz wybierasz? - spytał Jackob. Wskazałam palcem na te po prawej.
- Ok nie usłyszymy chyba dzisiaj Twojego głosu - powiedział pod nosem Jackob, ale i tak skierowaliśmy się w stronę drzwi. 
- Łazienka - poinstruował Marco.
- I jak?
- Łazienka jak łazienka - podsumowałam obojętnym głosem. Bez słowa wróciliśmy do sypialni i skierowaliśmy się do drugich drzwi. Garderoba wyglądała tak, ale miała jeszcze puste pułki. W ogóle we wszystkich niby "moich" pomieszczeniach uderzyła mnie pustka na półkach tak jakby "moich".

  Stałam chwilę nie ruchomo.
- I jak podoba Ci się Twój pokój? - spytał pełen entuzjazmu Marco. W ogóle nie zareagowałam.
- Nawet to jej nie rusza. Sorry mam dość - powiedział Jackob i wyszedł ofuczony jak jakaś diva. Ołje sprowokowałam go, żeby zachował się jak pedał: "O mój boże ona jest okropna, już nigdy się do niej nie odezwę. Niegrzeczna dziewczynka". Nie mogłam się powstrzymać przed uśmiechnięciem się, gdy tylko ta wizja ukazała mi się w głowie. 
- Wybacz za niego - zaczął go tłumaczyć Marco. - On to wszystko sam zaprojektował i myślał, że przynajmniej tak się trochę do nas przekonasz. - Kurva mać znowu zrobiło mi się go żal. Zaczynam nie lubić samej siebie. - Zostawię cię samą na chwilę. Zobaczę tylko co z nim i zaraz wrócę.
- Spoko nie trzeba mnie pilnować. Nie jestem dzieckiem, które musisz niańczyć - poszłam do salonu i wspięłam się na górną półkę. Gdy tylko wyszedł z pokoju włożyłam moje ukochane, choć trochę wysłużone, słuchawki, naciągnęłam kaptur na głowę i zanurzyłam się w muzyce. 
*Oczami Marco*
 Znalazłem Jackoba w salonie na dole.
Usiadłem koło niego na kanapie i położyłem swoją rękę na jego kolanie.
- Daj jej trochę czasu. Spędziła trochę czasu w sierocińcu i straciła swoich rodziców. 
- mam wrażenie, że starałem się na marne. Równie dobrze wystarczyłaby jej komórka pod schodami aby osiągnąć teraźniejszy poziom zadowolenia - obruszył się. Zamierzałem jej bronić. W końcu jest śliczną dziewczyną i w dodatku może pomóc nam stworzyć normalny dom. 
- A może Kristin jest przytłoczona tym wszystkim? - zabrałem rękę z jego nogi. - Z biednego sierocińca zabieramy ją do ogromnego domu. Może po prostu czuje się zagubiona?
- Jak dla mnie to ona musi po prostu zademonstrować swoją niechęć do nas - to było absurdalne stwierdzenie. Nawet w jego ustach. - Nie patrz tak na mnie - spojrzał mi głęboko w oczy. Jego wzrok działał na mnie jak ukojenie. Zapragnąłem go pocałować, ale teraz musieliśmy zająć się Kristin. - Gdy jej się zechce to co rzucisz mnie? 
- O czym ty gadasz? Nigdy w życiu - przytuliłem go do siebie. - Ona nam pomoże stworzyć normalny dom, a nie będzie go psuła - jeszcze chwilę tak siedzieliśmy przytuleni. Gdy poczułem, że mój partner się uspokoił wewnętrznie delikatnie odsunąłem się od niego i podniosłem się. - To co spróbujemy jeszcze raz? - spytałem Jacka z entuzjazmem. Podniósł się ociężale z kanapy i poszedł ze mną do pokoju Kristin. Zapukałem, ale nikt nie odpowiadał. Uchyliłem drzwi i zajrzałem do pokoju. Oczywiście była tam. Siedziała w wyższej półce, a raczej leżała na tych wszystkich poduszkach.
- Hej Kristin możemy pogadać? - nie odpowiedziała. Nawet nie spojrzała. Weszliśmy i stanęliśmy pod ścianą. - Hej Kristin chcielibyśmy z Tobą pogadać. Musimy sobie wyjaśnić kilka spraw, a potem damy ci spokój - spojrzałem na Jackoba.
- Ona cię w ogóle nie słucha. Kristin!!! - wydarł się. Dziewczyna przestraszona usiadła i walnęła się głową w sufit. Walnąłem mojego partnera ale tylko żeby poczuł, że głupio zrobił. Nie chciałem sprawić mu bólu. Dziewczyna wyjęła słuchawki z uszu i warknęła:
- Czego?!
- Marco do ciebie mówi.
- No i co z tego? - położyła się z powrotem.
- Może wysłuchasz co ma do powiedzenia.
- Spokojnie - wyszeptałem tak aby tylko on mnie usłyszał. - Chcieliśmy z tobą pogadać - usiadła i spuściła nogi w dół.
- No to mówcie jak musicie. 
- Chciałbym ci powiedzieć - zacząłem, choć nie wiedziałem jak to wszystko powiedzieć. - Może zacznę od początku. Chcielibyśmy abyś wiedziała, że wiemy jak ci trudno. Twoi rodzice nie żyją, a adoptuje cię para homoseksualistów.
- Gówno wiecie. Nic nie wiecie - znowu położyła się. 
- To jest nielogiczne - zaczął Jackob. - Tak wulgarna dziewczyna w tak nieprzeciętnie ładnym i przyjaznym opakowaniu. - Puściłem mimo uszu tą uwagę i kontynuowałem jak się zdaje mój monolog.
- Chcemy dla ciebie jak najlepiej. Jeśli coś ci się nie podoba w twoim apartamencie to powiedz i zmienimy to.
- No jasne. Zróbmy tak by jej się podobało, bo ma gdzieś starania innych - znowu się obruszył i ciężko siadł na kanapie. 
- Chcielibyśmy z tobą nawiązać kontakt. Wiemy, że masz 16 lat i ciężko będzie ci się do wszystkiego przyzwyczaić ale przynajmniej spróbuj. - na te słowa dziewczyna zeszła na dół. Stanęła ze mną twarzą w twarz. Jej mina była łagodna. 
- Ok spoko. - powiedziała obojętnie, ale plus, że bez sarkazmu. - A ten tu - wskazała głową na Jacka. - Zawsze zachowuje się jak ofuczona panienka czy czasem zdarza mu się być zadowolonym z życia?
- Ten tutaj ma imię - Jacka podszedł do nas i stanął w pozie z założonymi rękoma. 
- Jasne. To wszystko? Chciałabym się rozpakować jak mogę.
- Jasne zajmij się swoimi sprawami. Jak już skończysz to zejdź na obiad.
- yhym - wymamrotała i nie było szans na dalsza rozmowę, bo znowu założyła słuchawki. Wyszliśmy na zewnątrz.
- Widzisz nie jest taka zła - powiedziałem.
- Tak jak dla ciebie. W ogóle ciebie traktuje inaczej.
- Po prostu ja podchodzę do niej spokojnie.
- No tak bo ja pewnie tego nie potrafię. Wybacz nigdy nie myślałem, że będziemy zajmować się 16 - latką i to jeszcze jakąś skatówą.
- wiedziałeś, że jeździ na desce i tym się interesuje.
- A nie mogłaby tańczyć w balecie? - wybuchnąłem śmiechem.
- W adidasach trudno by jej było. Skoro interesuje się deskami, rozwijajmy jej zainteresowania. To będzie dobry początek.