środa, 27 listopada 2013

C.D.

- Pewnie mnie nie znasz - powiedział chłopak, nieśmiało, ale z pewnym siebie akcentem.
Ja: Jesteś Niall Horan z One Direction - skwitowałam zdawkowo. Zdenerwowana faktem, że jakiś idiota z piątki pajaców, śmiał mnie tak wystraszyć. Zastanawiam się czego ode mnie chce.
N.H.: Znasz mnie więc nie jest źle - uśmiechnął się, rozluźniony.
Ja: Nie cieszyłabym się zbytnio - zastanawiam się czy przypadkiem Lou go nie wysłał na zwiady, ale to idiotyczny pomysł. Lou na pewno o mnie zapomniał. Ułożył sobie życie i nie pamięta o mnie - wmawiałam sobie. - Czego chcesz? - warknęłam, a chłopaka wyglądał jakby teraz zastanawiał się czy na pewno ma powiedzieć to co chce powiedzieć.
N.H. Jestem twoim wielkim fanem i chciałem cię poznać. Jedyny sposób to przyjechać na twój koncert, a że jestem również sławny to nie było łatwe. Menager załatwił mi wejściówki tutaj, żebym mógł bezpiecznie zaczekać na koncert bez zagrożenia tłumem fanek - powiedział to prawie że na jednym wydechu.
Ja: Spoko. W takim razie możesz spokojnie sobie tutaj czekać. Ja muszę wracać na scenę - chciałam już odejść kiedy chłopak złapał mnie za rękę.
N.H. Poczekaj. Przyjechałem tu... Przyjechałem, bo...
Ja: No dalej wyduś to z siebie - powiedziałam stanowczo.
N.H.: Przyjechałem tutaj poznać swoją idolkę. Mogłabyś mi poświęcić przynajmniej chwilkę - powiedział z uroczym uśmieszkiem.
Ja: Po koncercie - odwróciłam się i odeszłam. Dlaczego mu to zaproponowałam? Dlatego, że był przystojny? Czy dlatego, że jest blisko Louisa? Nie ważne. Chociaż jego odpowiedź, teraz wydała mi się zbyt wyuczona. Powiedział ją zbyt gładko i szybko. Tak jakby chciał powiedzieć zupełnie coś innego.
Odpędziłam od siebie te myśli i wskoczyłam z powrotem na scenę. Na koncercie oczywiście dałam z siebie wszystko, mimo, że myśl o tym, że Niall jest gdzieś tam nie dawała mi spokoju.

***
Ja: Hej Niall wiem, że obiecałam spotkanie po koncercie, ale nie mogę dłużej zostać - próbowałam się wykręcić.
N.H.: A co ty na to, żeby spotkać się jutro? - spytał niepewnie i z żalem w głosie. - Masz jakieś plany?
Ja: Akurat jutro mam wywiad i potem sesje więc nie bardzo nam się uda - nie kłamałam. Włochy chciały wycisnąć ze mnie wszystko co się da.
N.H.: Jeszcze pojutrze mam wolne a potem też wracam do pracy - w jego głosie było coś takiego, że chciało się tego słuchać.
Ja: Dobrze to spotkajmy się pojutrze - na jego twarzy pojawił się uśmiech, mimowolnie odwzajemniłam go.
N.H.: To do zobaczenia - pomachał mi. - Świetny koncert. Cieszę się, że przyjechałem.
Ja: Niall! - krzyknęłam za nim.
N.H.: Tak? - zatrzymał się zszokowany.
Ja: Co cię sprowadza aż do Włoch?
N.H.: Twój koncert - uśmiechnął się i poszedł dalej przed siebie.
W jego kroku była wyrobiona pewność siebie, ale sposób w jaki ze mną rozmawia sugeruje, że Niall wcale nie jest tak pewny siebie. Otrząsnęłam się z transu i wróciłam do garderoby po rzeczy. Jestem wykończona. Na szczęście fani dawali mi energię i wspierali mnie na scenie. Już dawno nie czułam tak wspaniałego uczucia. Zaczęłam nawet żałować, że kiedyś myślałam o samobójstwie. Chociaż teraz też nie wszystko było idealne, nie mam już takiego poczucia samotności. Zaczynam wszystko od nowa, a kto wie gdzie mnie to doprowadzi. Może w końcu odnajdę swoje szczęście poza sceną... A może w końcu poczuje coś silniejszego... Tylko żeby znalazł się jakiś fajny facet, który by mi to umożliwił. Po pierwsze muszę skończyć myśleć o Lou, on już znalazł swoją miłość. Teraz czas na mnie.

Przepraszam, że tak krótko, ale niestety życie szkolne nie pozwala mi na poświęcenie więcej czasu na pisanie tego opowiadania. 
Mam nadzieję, że się podoba i do następnego :-)  

czwartek, 21 listopada 2013

Rozdział 11

Panie i Panowie
Postanowiłam, pod wpływem próśb, zaklinań i dręczenia, wznowić to opowiadanie. Po kilku miesiącach nieobecności, nadeszła era weny... Mam nowe pomysły, nowe wątki i historię. Dlatego też mam nadzieję, że będzie wam się podobało i będziecie to czytać.
Dziękuję za wsparcie i miłe słowa :-)
Chciałabym też szczególnie podziękować Jewel i Marzenie, bo to dzięki wam, postanowiłam w końcu coś dodać :-)
Kocham was :-*


***
 Obudził się cały zlany potem. Zdezorientowanym wzrokiem, omiótł pokój. Jego wzrok powoli przyzwyczajał się do ciemności, panującej w pomieszczeniu. Wytężył słuch... jak zwykle cisza.
Wstał, wcisnął nogi w kapcie stojące koło łóżka i zszedł na dół, do kuchni, napić się czegoś. Ciągle w myślach miał ten sen... Sam nie wiedział dlaczego akurat jemu to się przyśniło, ale ten sen go tak poruszył, że postanowił coś z tym zrobić. Wyciągnął z lodówki sok i wypił sporą ilość naraz, sam się dziwiąc jak jeden koszmar może wysuszyć gardło. Wyjrzał przez okno i pokręcił gwałtownie głową, chcąc odpędzić głupie pomysły. Sam nie wiedział po co wyjrzał. Może spodziewał się, że kogoś zobaczy, ale przecież jest środek nocy. Nikt normalny nie stałby akurat pod jego domem. Minęło dopiero kilka dni, a on już miał dość tej samotności. Nie dla niego było takie życie. Zawsze otoczony gromadką wariatów i fanami, a teraz cisza i spokój. Nawet jednej żywej duszy w domu... Użalając się nad sobą wrócił do łóżka i szybko zasnął.

***
Wyjątkowo dobrze mi się spało. Wstałam i rozejrzałam się. Od razu pomyślałam o tym, że Dan już nie śpi. Poszłam pod prysznic, ubrałam się i wyszłam na korytarz. Nagle obok mnie pojawił się ochroniarz:
- Jak się spało? 
Ja: Bardzo dobrze. Nie pamiętam kiedy tak ostatnio spałam - przeciągnęłam się. - Dan już nie śpi? 
- Nie. Czeka na panią w restauracji. 
Ja: Tylko nie panią. Jestem Kristin, ewentualnie Kris - uśmiechnęłam się i poszłam za ochroniarzem. W gruncie rzeczy kariera już mnie nudziła. Ciągłe loty, zmiana hoteli, miejsc koncertów i ludzi, którzy nigdy nie zostawali na dłużej. Nie licząc oczywiście mojej ekipy, która jeździła ze mną na całą trasę koncertową. 
Na szczęście hotel był na bardzo wysokim poziomie i żadni fani nie przedostali się do środka. Chociaż kilka osób poprosiło mnie o autograf, ale byli to klienci hotelu. Cieszyłam się z tej chwili prywatności i spokojnego śniadania z Dan.
D: Jak się czujesz?
Ja: Bardzo dobrze. Dawno już tak nie spałam.
D: Dzwoniłaś do Marco i Jacka?
Ja: Nie. W sumie ostatnio trochę się posprzeczaliśmy.
D: Kris zadzwoń do któregoś. Nie pozwól, żeby wasze relacje się pogorszyły.
Ja: To nie jest takie łatwe. Wiem, że dali mi wszystko, ale ostatnio... Zmieńmy temat. Mam dziś za dobry humor na takie rozmowy - nie chciałam mówić siostrze, że ostatnio mam różne myśli. Mam już dość swojego życia i chętnie bym coś zmieniła. Najchętniej zostałabym sama i nigdy by już mnie nikt nie zobaczył.
D: Jak chcesz - powiedziała z uśmiechem - To co najpierw miasto, a potem wrócimy na próbę generalną? 
Ja: Zakupy z Tobą? Kpisz sobie? 
D: Nie to nie. 
Ja: Ja jestem na poziomie... Z czym do ludzi... No pewnie, że idziemy - roześmiałyśmy się.

***
D: Kris widzisz tego chłopaka? 
Ja: Którego? - zaczęłam się rozglądać, ale przez ten tłum ludzi nas otaczających, nie byłam w stanie namierzyć żadnego konkretnego chłopaka. 
D: Stoi tam - Daniell dyskretnie wskazała palcem. Stał tam jakiś typek w fullcapie i ciemnych okularach i z pewnością nas obserwował. 
Ja: Chłopak jak chłopak - skwitowałam i dalej próbowałyśmy przepchać się do sklepu. 
D: Ale on jest jakiś podejrzany. Widzę go już któryś raz i zawsze tylko stoi z boku i cię obserwuje.
Ja: Może jest z jakiegoś czasopisma. 
D: Nie sądzę - powiedziała z autentycznymi obawami. - Nie ma aparatu ani kamery. Kris zrób coś z tym.
Ja: Dobra dobra - cieszę się że przynajmniej jedna osoba o mnie myśli. - Przepraszam, mógłbyś tak bardziej zwracać uwagę na tego chłopaka czy gdzieś jeszcze się nie pojawi przypadkiem? - spytałam ochroniarza. 
- Oczywiście. 
Udało nam się zrobić jakieś zakupy. Muszę przyznać Manchester ma szalonych obywateli. Jedna fanka żeby się ze mną zobaczyć przepchała się przez tłum, udając moją agentkę. Fani są szaleni. 
Ja: No nie wierzę - powiedziałam przejęta i pokazałam Dan iPhona, żeby mogła zobaczyć kto dzwoni.
D: Odbierz - zaśmiała się. - Będą niezłe jaja.
Ja: Nie odbiorę. Chyba śni. 
D: To ja odbiorę. Będzie ubaw.
Ja: Nie... No dobra ja odbiorę - uspokoiłam śmiech. - Halo? 
J.B.: Kris, dzwoniłem do Ciebie kilka razy. Dzięki że w końcu odebrałaś.
Ja: Wiesz byłam zajęta. Trasa koncertowa wywiady itp. - Myślałam że Dan padnie ze śmiechu.
J.B. Myślałem, że się pogniewałaś, albo unikasz kontaktu ze mną.
Ja: Nie nie to nie tak. Ja po prostu... wiesz jak jest. Ledwo co masz czas odpocząć - zaczęłam się "tłumaczyć" a Dan świetnie mnie parodiowała. Musiałam ostro powstrzymywać śmiech. 
J.B. A miałabyś czas się może spotkać? 
Ja: hmmm.... Wiesz Justin. Ja jestem w Anglii i nie wiem kiedy wrócę.
J.B. Przylecę do Ciebie. Mam małą przerwę.
Ja: Mam bardzo napięty grafik. O przepraszam wołają mnie na scenę. Pa - szybko się rozłączyłam i wybuchłam śmiechem. 
D: Czego chciał? 
Ja: Spotkać się. - zaczęłyśmy iść korytarzem w stronę sceny.
D: Daruj go sobie. Słyszałam, że nadal coś ma do Seleny.
Ja: Dan proszę cię. Ja i Bieber? Sorry nie ta bajka - na scenę weszłyśmy żartując. 
Uwielbiam próby generalne. Zamiast się skupić na próbie zawsze się wygłupiamy i staram się rozluźnić atmosferę. Nigdy z Daniell nie mamy mocnej tremy, ale nasza ekipa ją ma przed każdym występem. Byliśmy w połowie próby gdy Dan do mnie nagle podeszła, nie trzymając się układu.
D: Kris to ten typek - powiedziała przerażona.
Ja: Gdzie? - Dan pokazała głową na widownie. Faktycznie siedział tam ten koleś. Serce zabiło mi mocniej. Siedział tam w czapce z kapturem i w okularach. 
Ja: Poczekaj 
D: Kris nie idź tam sama
Ja: Idę po ochroniarza. Spokojnie. - Podeszłam do Josha - co to jest za koleś na widowni.
J.: Nie wiem, ale na pewno musiał mieć przepustkę. Może to czyjś syn
Ja: On mnie śledzi.
J: Co? To niemożliwe.
Ja: Był na mieście. w galerii też go widziałam i znowu. 
J: Sprawdzę to, a ty tu zostań. 
Ja: Nie. Idę z Tobą.
J: A jak to psychofan.
Ja: obronisz mnie
J: No dobra chodź. 

Daniell niespokojnie stała na scenie, obserwując jak zbliżam się do zakapturzonej postaci. Z każdym krokiem moje serce biło coraz mocniej, a chłopak chyba zorientował się, że zmierzamy do niego, bo nagle niespokojnie zaczął wiercić się na krzesełku, być może rozpatrując ucieczkę. Na pewno stwierdził, że za późno bo pozostał na miejscu, gdy tylko zbliżyliśmy się na jakieś 10 kroków od niego, wstał i wyprostował się. Był dość wysoki, na pewno miał z 180 cm, albo troszkę więcej. Czarne rurki, z niższym krokiem, ale bez przesady, obszerną bluzę z naciągniętym kapturem na czapkę i airmaxy. Mimo, że nadal powoli się zbliżaliśmy nie byłam w stanie rozpoznać kto to jest, a on pozostawał bez żadnych emocji. Nie wiedziałam, czy cieszy się, czy czeka na odpowiednią chwilę. Czy jest to ktoś mile nastawiony czy wręcz przeciwnie. Trudno było mi stwierdzić czy go kiedykolwiek już widziałam. Josh pierwszy do niego podszedł i zagadną:
- Przepraszam, ale czy ma pan pozwolenie na przebywanie tutaj?
Chłopak chwilę pzostawał bez ruchu. Byłam pewna, że spojrzał na mnie, mimo, że miał okulary przeciwsłoneczne. Uśmiechnął się. Widziałam już gdzieś ten uśmiech. Ten układ warg, te zęby... Zdawały mi się znajome. Najpierw sięgnął po okulary, aby je zdjąć. Gdy jednocześnie ściągnął okulary, a drugą ręką kaptur z czapką, zrobiłam wielkie oczy ze zdziwienia, a ze sceny można było usłyszeć zdumiony okrzyk. Był to... 






czwartek, 8 sierpnia 2013

Rozdział 10

Mam wrażenie, że pomysł na tego bloga właśnie mi się wypalił... Postanowiłam zakończyć to opowiadanie 10 rozdziałem. Biorąc pod uwagę, że to rozdział pożegnalny, mam nadzieję, że będzie wyjątkowy i mi się uda... Oczywiście możecie wyobrazić sobie zupełnie inne zakończenie.
Dziękuję, że czytaliście to opowiadanie i zapraszam na:
http://die-young-or-live-forever.blogspot.com/
http://czas-na-nienawisc.blogspot.com/

A oto moje zakończenie:


Lot był nudny i męczący... Mam już dość latania samolotami, przemieszczania się z miejsca na miejsce, mam dość swojego życia... Nie mam prawdziwych przyjaciół... ciągłe wyjazdy, wywiady, koncerty, tłumy piszczących fanek i fanów...
Gdy tylko wysiadłam na lotnisku od razu pożałowałam, że tu przyleciałam. Louis przecież chodzi z Elenor, a o mnie już zupełnie zapomniał.
Mc: Hej Skarbie - odezwał się Marco, gdy tylko odebrałam od niego telefon. - Bezpiecznie doleciałaś?
Ja: Tak - moja odpowiedź była wyjątkowo wesoła.
Mc: Widzę, że humor ci dopisuje?
Ja: Nie widzisz bo oczywiście nie mieliście czasu mi towarzyszyć - coraz częściej miałam im za złe, że ciągle pracują. Gdy ja mam wolne, oni siedzą w pracy i na odwrót.
Mc: Ale przecież Daniell jest z tobą
Ja: Daniell zawsze jest obok, bo to nazywa się przyjaciółka.
Mc: Ale...
Ja:  Dan jest moją rodziną. Prawdziwą i osobą która jako jedyna mnie kocha - rozłączyłam się i popatrzyłam przed siebie. Wzięłam głęboki oddech, ściskając rączkę walizki i powiedziałam:
Ja:  Idziemy?
D: Jasne - uśmiechnęła się i wsiadłyśmy do limuzyny, która już czekała. Nasz ochroniarz już siedział z przodu. Jazda do Doncaster była dość długa. Cały czas siedziałam i patrzyłam przed siebie. Dan tradycyjnie spała.  W głowie miałam tylko moje życie i pytanie czy robię dobrze. Podświadomie wiedziałam dlaczego tak bardzo zapragnęłam zobaczyć Louisa, ale bałam się do tego jeszcze przyznać. Daniell spała i równomiernie oddychała, a ja zastanawiałam się nad tym, co się dzieje w moim życiu... Ciągle coś jest nie tak. Ciągłe problemy i kłótnie. Nawet już z Marco i Jackiem nie rozmawiałam normalnie. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy... Wspomnienia coraz bardziej bolały, bo wiem, że nigdy nie wrócę te czasy. Nie udane związki... hejterzy... kpiny i docinki... Tylko Dan zawsze była przy mnie, ale i to już się kończyło. Ma swoją karierę i nie zawsze może być blisko.
K: Dojechaliśmy na miejsce.
Wysiadłam przed domem Lou.
D: Zostawię was samych. Pogadaj z nim.
Ja: Dzięki.
Siostra wsiała z powrotem do samochodu, a ja podeszłam do drzwi. Zapukałam i z bijącym sercem czekałam aż ktoś mi otworzy. Drzwi zaczęły się uchylać i zauważyłam twarz Louisa:
L.T. Kristin? - spytał zaskoczony, a do moich oczu napłynęły łzy.
Ja: Cześć - tylko tyle zdołałam wydusić z siebie.
L.T.: Są u mnie kumple, ale wchodź. Nie stój tak - otworzył szerzej drzwi, bym mogła swobodnie wejść do środka. W salonie siedziało całe te jego One Direction.
L.P.: O rany to Kristin Apis.
H.S.: Louis nam opowiadał o tobie. Cześć jestem Harry. - Poczułam się jak w środku jakiegoś tornado. Wszyscy podchodzili i się witali. Śmiali się żartowali i było normalnie. Już dawno nie czułam takiej atmosfery, ale bolało mnie to, że Lou nie może porozmawiać ze mną na osobności. Chłopcy zaproponowali mi drinki, więc powoli z każdym kieliszkiem, wszyscy czuli szum w głowie. Lou, Liam i Zayn, wyszli na zewnątrz żeby się przewietrzyć, a ja zostałam sam na sam z Harrym i Niallem.
H.S.: Kristin czemu olałaś Lou?
Ja: Ja go olałam? - spytałam z uśmiechem, bo byłam już trochę wcięta.
N.H.: Strasznie to przeżywał - przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Nie wiedziałam że Lou za mną tęsknił.
H.S. On cię kochał - poczułam się tak jakby ktoś przywalił mi z liścia.
Ja: My byliśmy tylko przyjaciółmi.
H.S. Kristin to ty chciałaś być tylko przyjaciółką.
N.H.: Gdybyś go nie zbywała bylibyście razem, a tak związał się z Elenor.
H.S: Byłaś i nadal jesteś jego pierwszą i najważniejszą miłością - łzy zaczęły cisnąć mi się do oczu.
H.S.: Teraz jest z Elenor i w końcu mu się układa, ale i tak nie mogę patrzeć jak cierpi, bo nadal myśli o tobie.
Ja: Ja... Nie mogę - wstałam i chciałam odejść.
N.H.: Wybacz za dużo wypiliśmy. Nie powinniśmy.
Ja: Spokojnie nie gniewam się. Powiedzieliście prawdę - zapłakana wyszłam na zewnątrz. Podeszłam do Lou i nie zwracając uwagi na chłopaków pocałowałam go. Najczulej i najnamiętniej jak umiałam, a moje łzy dawały słony posmak temu pocałunkowi. Odsunęłam się od chłopaka z wielkim żalem i spojrzałam na niego. Był w szoku tak jak Zayn i Liam, a także Harry i Niall, którzy wyszli za mną.
Ja: Ciesze się, że was poznałam - świeże łzy popłynęły po moich policzkach. - Żegnajcie.
Nie odwróciłam się, ale i tak wiedziałam, że żaden z nich nie poszedł za mną. Skierowałam się prosto przed siebie. Nie myśląc dokąd dojdę szłam i szłam. Szala właśnie przeważyła... wystarczyło kilka tych dodatkowych łez... nienawiść w oczach Harrego, bo zraniłam jego przyjaciela. Zrozumienie w oczach Nialla ale i gorycz... Smutek i żal w oczach Lou ... Po prostu ja tak dłużej nie mogę.

***
D: Lou Lou!!! Otwórz!!! - waliła z całej pięści w drzwi chłopaka i z każdą sekundą denerwowała się coraz bardziej. Drzwi w końcu się otworzyły. 
L.T.: Dan co ty tu robisz?
D: Jest tu Kris?! Błagam powiedz że jest - mówiła z płaczem.
Z.M.: Nie ma jej tu... Poszła... 
Daniel osunęła się na ziemie i zaczęła zalewać się łzami, powtarzając "nie, nie nie". 
L.T.: Dam co się dzieje?
Z.M.: Dziewczyno co się stało? Powiedz - podszedł do niej i ją otulił ramieniem jednocześnie pomagając wstać. 
D: Musze ją znaleźć natychmiast! - nie myśląc wiele, odwróciła się i zaczęła biec przed siebie. W jej ślady najpierw pobiegł Zayn, potem Lou, a za nimi reszta zdezorientowanych chłopaków. 
H.S.: Lou co się dzieje? - spytał z zadyszką.
L.T.: Zaraz się dowiem. - podbiegli do Dan, która miała bardzo dobrą kondycje i Lou ją zatrzymał.
L.T.: Dan co się dzieje?
D: Nie mam czasu muszę ją znaleźć! - krzyczała zrozpaczona. 
N.H.: Chcemy ci pomóc - słowa chłopaka dotarły do niej i podała im list, który zaczęli czytać, zaglądając sobie przez ramiona, a ona zalewała się łzami. 

Droga Dan!
Nie potrafiłabym odejść bez pożegnania najważniejszej osoby w moim życiu  Kocham cię całym sercem i wiem, że będziesz silna. Nie współczuj mi i nie gniewaj się na mnie, ale tak będzie lepiej. 
Wiem, że wszyscy cię opuszczają... Rodzice, mama zastępcza... ale muszę to zrobić. Przynajmniej raz muszę pomyśleć o sobie i ulżyć sobie. 
Dziękuję, że zawsze byłaś przy mnie, że mogłam na ciebie liczyć i po prostu byłaś... Wszystko czego potrzebowałam to twój uśmiech, który widziałam w limuzynie (tak uśmiechałaś się przez sen). Pisząc ten list nie było mi łatwo. Łzy ściekały jedna po drugiej, ale myślę, że przynajmniej tak mogę wpłynąć na twoje sumienie. Wiedz że nie mam ci niczego za złe... Jesteś jedyną osobą, która nawet trochę się do tego nie przyczyniła. 
Proszę nie płacz gdy już mnie nie będzie, ale wspominaj każdą wesołą chwilę, którą przeżyłyśmy razem. Chcę żebyś pamiętała o naszych wygłupach... piciu pepsi, tymbarka, coli i długo godzinnych wygłupach na mieście... Śpiewaniu piosenek na cały głos i dzikich tańcach. 
Chcę żebyś właśnie taką mnie zapamiętała. 
Kocham cię Dan...
Żegnaj Pyszczuniu <3

Gdy tylko chłopcy doczytali bez słowa, rozbiegli się na boki i tylko Zayn został z Daniell pocieszając ją, że chłopcy ją znajdą. Po drodze wykonali setki telefonów, aby prosić o pomoc... Akcja poszukiwawcza trwała kilka minut, a Lou miał w głowie tylko wyrzuty, że tak ją potraktował... 
Koło północy znaleziono Kristin... Żaden z chłopaków na nią nie trafił tylko panowie z pogotowia. Było już za późno... Dziewczyna popełniła samobójstwo... Przed śmiercią wycięła na swoich kończynach napisy:
 " Stay strong" około pięćdziesięciu razy i w kałuży krwi, usnęła snem wiecznym. 

***
Dzisiaj wszyscy dowiedzieli się o śmierci Kristin Apis. Dziewczyny, która zawsze wydawała się silna i pewna siebie. Nikt: Daniell, Marco, Jack, Louis, Zayn, Niall, Liam, Harry (dla One Direction zawsze była idolką) nie potrafił zrozumieć dlaczego tak się stało. 
Daniell najbardziej cierpiała, bo wyrzucała sobie fakt, że nie zauważyła, że z siostrą jest tak źle. Psycholog powiedział, że ma początki depresji i martwi się o jej zdrowie.
Louis cierpiał wewnętrznie, bo nadal ją kochał i nigdy sobie nie wybaczy, że nie spotkał się z nią... Nie pogadał... Nie utrzymywał kontaktu...
Marco i Jack byli zrozpaczeni... Kristin pomogła im stworzyć normalny dom... pełen śmiechu i radości... Teraz musieli zająć się jej pogrzebem.
Fani nie wierzyli, że ich idolka, zmarła... Chodziły plotki o jej śmierci, ale jeszcze nikt, nie powiedział głośno, że to było samobójstwo. 
***
Dzień pogrzebu
Na pogrzeb przybyli wszyscy, ale tylko nieliczni przyszli pożegnać ją w Kościele. Nikt nie dbał o wygląd mimo, że przybyło wiele sław i wielkich osobistości. Wszyscy dzisiaj żegnali wspaniałą osobę, która dla wielu była wzorem, przyjaciółką, najważniejszą osobę... Nikt nie powstrzymywał łez. 
Gdy pastor dał znak, że można zabrać trumnę, Daniell nie wytrzymała... Rzuciła się na trumnę z dzikim płaczem krzycząc:
D: zabieram cię stąd Kaczorku. Nie oddam cię... Zabieram cię do domu!!! Tam ci będzie źle!! - Zayn podszedł i wyprowadził ją na dwór, pozwalając się kopać, szczypać i gryźć. Wiedział że tego teraz potrzebuje. Daniel potrzebuje się wywrzeszczeć.
Na cmentarzy, Jack, który kochał ją całym sercem podszedł do grabarzy i cały zapłakany powiedział:
Jc: Proszę nie zakopujcie jej za głęboko, bo będzie jej tam zimno i ciemno.
Mc: Jack chodźmy - podszedł i zabrał partnera, widząc jego cierpienie. Żaden z członków ich rodziny, nie powiedział ani jednego słowa pożegnalnego. Nikt nie chciał przemawiać, bo po prostu byli na to za słabi. Każde wspomnienie Kristin wzbudzało kolejne łzy. 

***
pierwsza rocznica śmierci
Daniell wylądowała w szpitalu psychiatrycznym, na oddziale zamkniętym dla osób, które targnęły się na swoje życie. Dziewczyna już dwunasty raz próbowała się zabić, ale zawsze ktoś przybywał na czas. Przeklinała swoich przyjaciół którzy zawsze byli za blisko. Każdego miesiąca, w ten sam dzień, w dzień w którym umarła Kristin próbowała się zabić... Jej depresja była już tak głęboka, że za każdym razem gdy ją zamykano, ona uciekała. Lekarze zamknęli ją w czterech ścianach w obawie o jej życie. 
Marco i Jack rozstali się... Codziennie się kłócili o to, że to przez nich Kristin umarła. To przez nich targnęła się na życie, bo nigdy ich nie było. Żaden z nich nie potrafił sobie wybaczyć tego, że mieli ją chronić i zawiedli. 
One Direction wspierali się jak mogli... Oddali hołd Kristin po przez trasę koncertową i płytę... Każda piosenka, którą śpiewali kończyła się łzami, bo żaden nadal nie pogodził się z jej śmiercią. 
Osiemnastoletnia fanka., dla której Kristin była wzorem i autorytetem popełniła samobójstwo zostawiając po sobie Twitlongera, w którym wyjaśniła, że nigdy nie była nawet w połowie tak silna jak Kris i jej życie straciło sens. Fani na całym świecie zaczęli wątpić w swoje życie, a nieliczni przewlekle chorzy, prawdziwi fani Kristin, przestali walczyć z chorobą, chcąc połączyć się w cierpieniu z idolką. 
Nikt nie potrafił wybaczyć sobie tego co się stało, obwiniając siebie za to, że zrujnowali ją psychicznie. 

Jedna osoba, jedna śmierć, pięćdziesiąt napisów... tyle cierpienia... 


Mam nadzieję, że nie będziecie na mnie źli, że tak bardzo zwaliłam ten rozdział, ale myślałam, że wyjdzie o wiele lepiej. Przepraszam za tą dupę bladą, ale chciałam jakoś ciekawie zakończyć tą opowieść. 
Jeszcze raz przepraszam.
pozdrawiam 

piątek, 19 lipca 2013

Rozdział 9

Impreza pożegnalna dla Louisa musi być odlotowa. Po prosiła oczywiście Daniell, żeby mi pomogła w przygotowaniach. Marco i Jack także się zaangażowali, a razem z Jackiem również Elenor. Okazało się, że będzie musiała skrócić pobyt u brata, ponieważ jej siostra bliźniaczka zachorowała, a ona pomimo, że bardzo tęskniła za bratem, musiała być przy siostrze. Przy bliższym poznaniu nie była taka zła jak się wydawało. Chętnie chodziła ze mną i Dan na zakupy i szybko się za kumplowałyśmy. Najtrudniejsze okazało się ukrywanie przed Lou imprezy, niespodzianki. Chciałyśmy, żeby przed wyjazdem zaliczył najlepszą imprezę swojego życia.
Wiele się nie myliłyśmy. W sobotę przed wyjazdem przyszedł na umówione spotkanie. Marco z Jackiem zawiózł nas na miejsce imprezy. Wynajęłyśmy z Dan najlepszy klub w mieście. Przed wejściem czekała już połowa szkoły. Oczywiście na imprezę zaprosiłyśmy ludzi, których lubił Lou, bo gdyby lista gości zależała od nas to mało kto miałby ten zaszczyt. Lou, gdy tylko zobaczył tłum uśmiechnął się uśmiechem nr 7, prezentując cały rząd zębów.
L.T.: Musiałyście? - zapytał bez żadnej złości.
Ja: Oczywiście. Jesteś mim przyjacielem.
L.T.: Dobrze - zatrzymał mnie w pół kroku. - W takim razie wejdę do środka tylko pod warunkiem, że zatańczysz ze mną wolny taniec.
Ja: Dobrze - przytaknęłam i zaraz szliśmy już wszyscy razem do środka. Ludzie nas witali i mówili, że zapowiada się niesamowita impreza. Gdy już byliśmy w środku i goście również zdążyli wejść, wskoczyłam z Dan na scenę.
Ja: Cześć wszystkim - zaczęłam przemowę. Dobrze że światła świeciły na mnie, bo nie widziałam twarzy ludzi ze szkoły, których po części nie lubiłam. - Jak wszyscy wiecie to ja i moja siostra Daniell zorganizowałyśmy tą imprezę. Wędruje po szkole wiele plotek o mojej rodzinie i postanowiłam, że dzisiaj potwierdzę większość. Tak moimi rodzicami adopcyjnymi jest para homoseksualistów, ale nie ważcie się ich obrażać, bo właśnie dzięki nim możemy się dzisiaj tutaj bawić - spojrzałam na przyjaciela. Lou wyglądał jakby był ze mnie dumny, że w końcu odważyłam się do tego przyznać. - Jak zapewne też wiecie, zorganizowałyśmy tą imprezę dla Lou, ponieważ już jutro wyjeżdża - w tej chwili, znów skłoniłam się w stronę Lou, mam wrażenie, że te słowa są dla niego bardzo ważne. - Nie będę ukrywać, że będziemy za nim tęsknić. Dla wielu z was też jest super kumplem i kolegą z klasy. Dlatego postanowiłyśmy zorganizować imprezę, na której będzie mógł pożegnać się z wami wszystkimi. Gdy zaczęłyśmy organizację myślałyśmy wyłącznie o nim, ale już niedługo wyjeżdża jeszcze jedna ważna osoba. Elenor Calder. Niektórzy z was już ją poznali - i w tej chwili jakiś typek z publiczności krzyknął że Ela jest ekstra laską.
D: Tak dupku to właśnie ona.
Ja: Dan spokojnie - spojrzałam na Lou i Elenor, którzy się uśmiechali w naszą stronę. - W każdym razie już was nie zanudzamy gadaniem. Życzymy udanej zabawy, którą będzie prowadził DjDavid, a potem mamy dla was małą niespodziankę. Mamy nadzieję, że będziecie się bardzo dobrze bawić. - Zeszłyśmy ze sceny i Dj zaczął grać. Wszyscy momentalnie zaczęli się bawić. Podeszłam do Lou.
L.T.: Dzięki jesteś kochana - pocałował mnie w policzek. To było urocze.
Ja: Wiem , w końcu to ja - uśmiechnęłam się do niego.
D: To co idziemy tańczyć, czy będziemy stać pod ścianą?
L.T.: Hmm... Zdecydowanie tańczyć - pociągnął mnie i Elenor, na raz w stronę parkietu. Po kilku piosenkach, przeprosiłam towarzyszy i podeszłam do baru, napić się czegoś. Odwróciłam się w stronę parkietu i zobaczyłam tłum ludzi bardzo dobrze się bawiących. Po chwili wypatrzyłam w tłumie Lou, który delikatnie przepychał się w stronę Dj, w momencie gdy szedł już w moją stronę, DJ puścił wolną balladę.
L.T.: Mogę prosić panią do tańca? - wyciągnął w moją stronę dłoń.
Ja: Oczywiście. W końcu ci to obiecałam - pozwoliłam mu się poprowadzić w tłum przytulonych do siebie par. Zauważyłam ukradkiem, że Dan tańczy z chłopakiem z naszej klasy, a Elenor z przystojnym brunetem - chyba tym samym, który krzyknął, że jest ekstra laską. Lou delikatnie objął mnie w pasie, a ja zarzuciłam mu ręce na ramiona.
L.T.: Będę za tobą tęsknił. Za tobą i Daniell najbardziej - szepnął do mojego ucha.
Ja: Ja za tobą też będę tęsknić. Obiecaj, że będziemy do siebie pisać.
L.T.: Obiecuje - powiedział z uśmiechem.
Ja: Mam do ciebie prośbę.
L.T.: Pod warunkiem, że ty spełnisz moją.
Ja: Mów pierwszy - zachęciłam.
L.T.: Obiecaj mi, że spełnisz swoje marzenia i zostaniesz mega sławną piosenkarką. Nie możesz marnować swojego głosu. Chcę by świat go usłyszał - roześmiałam się. - To nie jest śmieszne.
Ja: Jest bo ja chciałam, żebyś mi obiecał, że też nie zmarnujesz swojego talentu.
L.T.: Obiecuje - i tutaj Lou zrobił coś na co czekałam od bardzo dawna. Delikatnie się pochylił nade mną i musnął moje usta swoimi wargami. Poczułam przyjemne ciepło, rozpływające się po całej mojej twarzy. Cieszyłam się, że jest ciemno, bo na pewno wszyscy zauważyliby, że jestem czerwona jak burak. Pocałunek chwilę trwał. Lou wydawał się chłopakiem, który wie jak to się robi. Po chwili całował mnie już namiętniej, ale nadal czule i delikatnie. W tym momencie wiedziałam, że Lou jest idealnym przyjacielem.
Po skończonym pocałunku, Lou spojrzał prosto w moje oczy, w których pojawiły się łzy. Lou nie wstydził się tego, że w jego również pojawiły się słone kropelki. Bez żadnego słowa, chwycił mnie za dłoń i poprowadził na zewnątrz. Przez chwilę staliśmy w ciszy, a ja pozwoliłam b moje emocje spłynęły po moich policzkach, wraz z piekącymi łzami.
L.T.: Nie płacz - wytarł moje łzy swoimi opuszkami palców.
Ja: A co z twoimi łzami? - powiedziałam z uśmiechem przez łzy.
L.T.: Będę za tobą tęsknił. Jesteś najlepszą przyjaciółką na świecie.
Ja: A ty najśmieszniejszym pajacem z Anglii jakiego poznałam - zaśmiałam się znowu przez łzy. Mimo pocałunku nie oczekiwałam niczego więcej. To była niepisana umowa między mną a Lou. Byliśmy tylko przyjaciółmi, a pocałunek był raczej wyrazem, tej właśnie jedynej przyjaźni, która nas połączyła.
L.T.: Mam nadzieję, że jak wyruszysz w trasę koncertową odwiedzisz Anglię i wtedy poznasz Gangste z Doncaster - wybuchnęłam śmiechem.
To wspomnienie na wiele lat zostanie w mojej głowie.

Rok 2013
Chciałabym powiedzieć, że u mnie wszystko w porządku, ale nie jest tak. Odkąd zostałam gwiazdą minęło już dużo czasu. Zaliczyłam cztery trasy koncertowe. Mam za sobą chyba ze sto skandali i wszystkiego dosyć. Moi fani są wspaniali. Zawsze mnie wspierają, ale hejterzy są wredni. W roku 2010 w Anglii pewien dupek, który obiecywał, że będzie za mną tęsknił i będzie pisał, dostał się do X Faactora. Z całego serca pragnęłam, żeby ktoś go zauważył, ale potem moja niechęć wzięła górę. Miałam wrażenie, że gdy był u nas na wymianie udawał kogoś kim nie jest. Niejaki Simon przepchnął go dalej w zespole. Stworzył Boysband - pod niewdzięczną nazwą One Direction. Jak pięciu typków może śpiewać pod nazwą - w jednym kierunku?Paranoja. 
W czasie, gdy oni są wysławiani pod niebiosa, bo są grzeczni poukładani, śpiewają to co chce usłyszeć dziewczyna, itd, aż mi się chce rzygać tęczą, ze mnie prasa zrobiła buntowniczkę, ćpunkę i alkoholiczkę. 
Moi homoseksualni adopcyjni rodzice bardzo mnie wspierają i wiedzą, że to nieprawda. Daniell tańczy u mnie w zespole. Teraz właśnie zaczęłyśmy wspólny projekt, którego owocem ma być nowa, wspólna płyta. Oczywiście prasa określiła to jako próba naprawienia wizerunku. Ja mam to daleko w poważaniu. Mój menager sra się o to, żeby jednak cały świat postrzegał mnie jako słodką idiotkę. Nie zamierzam lizać nikomu dupy tylko po to, żeby jakiejś wytwórni zrobiło się dobrze, bo jej podopieczna stawiana jest obok One Frajekszon jako wzór. 
Nie widziałyśmy się z Lou odkąd był u nas na wymianie. A przynajmniej nie tak prywatnie. Ostatnio on i zgraja pajaców z Anglii i jeden leprechaun z Irlandii, wpadli do Stanów, by zdobyć szczyty. Rzygam... 
Przed nimi trasa koncertowa Take Me Home - kto nazywa płytę: Zabierz mnie do domu? One Durection.
W całym tym zamieszaniu z mediami postanowiłam, a raczej nabrałam nieprzełamanej ochoty, zobaczenia się z Tomlinsonem. Skoro jet sławny a ja sławniejsza od niego, fajnie by było się poznać. 
Razem z Dan zaplanowałyśmy naszą podróż. My akurat mamy wolne od pracy i oni tez mają wolne więc Louis na pewno będzie w Doncaster. 
Mam nadzieję, że ucieszy się na mój widok, chociaż już nie jestem taka miła, poskromiona i przepełniona miłością jak kiedyś. Gwarantuje, że jak mnie wkurzy stanę się dla niego koszmarem i żadna Daniell i żaden Jack czy Marco mnie nie powstrzymają. Tym bardziej, że mój niegdyś "Najlepszy przyjaciel" popełnił błąd i związał się z Elenor Calder. 

poniedziałek, 15 lipca 2013

Przepraszam wszystkich czytających ten blog za moją długą nieobecność. Niestety są wakacje, czas relaksu i laby - czasem z rodziną. Mam niestety mało czasu aby spełniać swoje obowiązki. Dlatego gdy tylko zdarzy się okazja (a myślę że zdarzy się w tym tygodniu) dodam nowy rozdział, który jest już w trakcie pisania. Mam nadzieję, że wybaczycie mi tą małą olewkę z mojej strony, ale czasem są zajęcia ważniejsze. Myślę, że wynagrodzę wam swoją nieobecność kolejnym rozdziałem. 
Z góry dziękuję za wyrozumienie i jeszcze raz przepraszam. 
Kocham Was <3 
i życzę udanych wakacji (trochę spóźnione, ale zawsze lepiej później niż wcale) 

niedziela, 30 czerwca 2013

Rozdział 8

D: Halo? - odebrała telefon po trzech sygnałach.
Ja: Dan jest masakra.
D: Piłą mechaniczną?
Ja: Gorzej. Tępym nożem - pożaliłam się siostrze. Miałam potrzebę z kimś pogadać.
D: Mów co się stało.
Ja: W weekend przyjeżdża do nas siostra Jacka. Tak jak mówił, że niedługo będę mogła ją poznać. To niedługo jest w piątek. 
D: Może okaże się być fajna.
Ja: Nie wątpię w to. Po prostu umówiłam się, że na weekend pojadę z Louisem i jego ciocią na biwak. 
D: O wielka szkoda... Mały biedny chłopczyk z Anglii znowu zostanie wyruchany.
Ja: Co zostanie?
D: Znaczy się wystawiony - słychać było, że się śmieje.
Ja: Dan to nie jest śmieszne. On jest naprawdę fajny i dobrze mi się z nim gada.
D: Tylko gada?
Ja: Daniell to tylko przyjaciel. Nic więcej.
D: Dobra rozumiem, rozumiem. Pogadaj z nim i powiedz jak wygląda sytuacja. Najwyżej spotkaj się z nim w innym terminem, a na biwak zaproś do siebie.
Ja: Myślisz, że to dobry pomysł?
D: No pewnie. Czemu nie?
Ja: A ty też do nas dołączysz? - spytałam bardziej błagalnym tonem niż pytającym. Nie chciałam zostać sam na sam z Louisem.
D: Ta jasne, bo o niczym innym bardziej nie marzę jak spędzić weekend pod namiotami z ukochaną  siostrą i pajacem, który uważa się za fajnego tylko dlatego, że gra w piłkę nożną. To już wolę zginąć śmiercią tragiczną, a na nekrologu napisz: Zginęła bo nożyczki były za tępe.
Ja: Dan proszę to nie są żarty. Chcę pogodzić wszystko. A wiesz że przyjaźnię się z Louisem.
D: Dobra niech ci będzie, ale płacisz za moje warsztaty taneczne.
Ja: Ok nie ma sprawy - zgodziłam się z uśmiechem na twarzy.
Wiedziałam, że na siostrę zawsze mogę liczyć. Ciesze się, że podsunęła mi pomysł z biwakiem u mnie. Przecież mam wielki ogród i możemy świetnie się bawić. W ten weekend poznam siostrę Jacka, a w następny zrobimy sobie małą imprezę. Tylko jeszcze muszę pogadać z chłopakami.
Postanowiłam nie zwlekać ani minuty dłużej i poszłam do Marco do gabinetu. Jak zwykle siedział przed kompem i poprawiał jakieś zdjęcia.
Ja: Hej Marco mam pytanie - zaczęłam powoli, z wyczuciem.
Mc: Tak mała? W czym mogę ci pomóc? - oderwał się od swojej pracy, aby móc swobodnie ze mną porozmawiać.
Ja: Wiem, że w ten weekend przyjeżdża siostra Jackoba, ale czy byłaby możliwość żebym za tydzień zaprosiła Dan na noc i przy okazji zaprosiłabym też Lou i zrobilibyśmy sobie mały biwak.
Mc: A co z biwakiem z jego ciocią?
Ja: Właśnie to miało być w tym tygodniu, dlatego chciałabym zrobić biwak u siebie.
Mc: Nie fajnie wyszło. Zawiedziesz tego biednego chłopaka, a wydaje się taki miły. Ale w każdym razie biwak u nas to świetny pomysł. Możesz go zorganizować.
Ja: Dzięki Marco a przy okazji Daniell i Lou wpadną tez dzisiaj posiedzieć trochę.
Mc: Daniell nie pobije tego chłopaka?
Ja: Mam nadzieję, że nie.
W oczekiwaniu na przyjście Daniell i Louisa strasznie mi się zachciało jeść. Nie wiem dlaczego ale już tak miałam. Zeszłam więc do kuchni i poprosiłam Meggi, aby przygotowała mi jakąś przekąskę. Odkąd zaczęłam lekcje śpiewu, tańca, gdy na instrumentach i zajęć przygotowujących do mniemanej kariery, gosposia traktowała mnie oschle. Nie mam jej tego za złe. Zawsze chciała zostać tancerką, ale nie miała warunków. Ja może i chciałam być kiedyś gwiazdą, ale pogodziłam się, że nią nie będę, ale teraz mój los się odmienił. Nie zamierzałam udawać jakiejś pokornej wobec służby, dlatego traktowałam ją tak jak sobie na to zasłużyła.
M: Czy na podwieczorek mam podać to co zawsze? - spytała oficjalnie.
Ja: Nie. Na pewno Marco i Jack uprzedzili was, że przyjdą moi znajomi. Na podwieczorek ma być coś wyjątkowego i zjemy go na patio.
M: Dobrze - powiedziała przez zaciśnięte zęby. Nie lubiła, gdy jej czymś dopiekałam, a teraz wyszła na niedoinformowaną. Szybko zjadłam surówkę, którą mi przygotowała i wyszłam do ogrodu poczekać na moich gości. Pierwszy przyszedł Lou.
L.T. Hej piękna - przywitał się z promiennym uśmiechem.
Ja: Cześć brzydalu. Myślę, że zaraz nie będzie ci tak wesoło - dodałam smutno.
L.T.: Coś się stało? - nie wiedziałam jak zacząć więc zapadła niezręczna cisza. - Zgaduje. Twoi rodzice adopcyjni są homoseksualistami. O niee... Jak to możliwe? - zażartował. - Moment przecież mi to już powiedziałaś miesiąc temu.
Ja: I nie zareagowałeś aż tak dramatycznie - wytknęłam mu scenę teatralną, którą przed chwilą odegrał.
L.T.: Chciałem tylko żebyś się rozchmurzyła - usiadł koło mnie na ławce. - Mów co się stało? Nie możesz ze mną jechać?
Ja: Skąd wiesz? - spytałam zaskoczona.
L.T.: Może to dziwne, ale znam cię już na tyle dobrze, żeby się domyślić. A przynajmniej jakiś ważny powód? - dodał ponuro.
Ja: Przyjeżdża siostra Jacka, a ja mu obiecałam, że ją poznam. Przepraszam.
L.T.: Spokojnie. Nic się nie stało. Może innym razem. Tylko że ja za niecały miesiąc wracam do Anglii.
Ja: Dlatego pomyślałam, żeby zorganizować biwak u mnie w przyszłym tygodniu. Tylko ja, ty i Daniell.
L.T.: Mi pasuje - dodał z entuzjazmem.
Spędziliśmy miły wieczór. Okazało się, że Daniell polubiła Lou. Mieli ze sobą wiele wspólnego. Lubili robić innym żarty, no i oboje interesowali się manga i deskorolką. Okazało się, że Lou też lubi jeździć na desce. Okazało się tez, że uwielbia śpiewać. Po prostu idealnie pasował do mnie i Dan. Niestety musieliśmy się pożegnać, ale nadrobimy ten czas już w piątek za tydzień. pomyśleliśmy, że przecież możemy urządzić namiotowanie już od piątku. Wtedy weekend będzie dłuższy.

Dzień przyjazdu siostry Jacka 
Jak zwykle, wstałam rano i poszłam od razu do łazienki. Marco poprosił mnie, żebym jakoś ładnie się ubrała. Oczywiście powiedział też że nie sądzi, że mój styl jest brzydki, tylko że warto byłoby pokazać, że to jest uroczysty dzień. Jak dla mnie to jeden wał czy to przyjazd siostry Jacka czy po prostu wyjście na miasto, ale jeśli sądzili, że wyjdę przy niej na dzikusa, to niech im będzie. Po toalecie porannej poszłam do swojej garderoby i od razu zaczęłam szperać w tych bardziej eleganckich ubraniach. Miałam straszną ochotę założyć jakieś rurki, t-shirt z nadrukiem i trampki, ale chciałam zaskoczyć moich opiekunów. Ubrałam więc to. Nie powiem, obcasy były dość wysokie, ale zajęło mi tylko 3 minuty przyzwyczajenie się do nich. Można powiedzieć, ze urodziłam się w obcasach na nogach. Tak wyszykowana zeszłam na dół. Chłopców nie było w kuchni, dlatego poszłam do salonu, gdzie siedzieli obaj. 
Ja: Możemy już jechać na lotnisko.
Jc: Kristin to ty? 
Ja: Wydajesz się zaskoczony. Przecież Marco kazał mi się ładnie ubrać.
Jc: Jest bardzo ślicznie.
Mc: NIe wiedziałem, że ktoś tak ładny może jeszcze bardziej wyładnieć.
Ja: Dziękuję za komplement.
Mc: Miło cię widzieć w odmiennym stylu.
Ja: Dobrze dobrze możemy już jechać.
Jc: Jasne Elenor ląduję za godzinę. - Gdy już siedzieliśmy w limuzynie, chciałam jakoś rozładować ten ogólny zachwyt moją osobą, dlatego zaczęłam rozmowę.
Ja: Tak w ogóle to skąd Elenor przyleci.
Jc: Z Anglii.
Ja: Twoja siostra mieszka w Anglii? - spytałam zaskoczona. Wszyscy mieli coś wspólnego z tym pięknym krajem, tylko nie ja. 
Jc: Ogólnie ja też mieszkałem w Anglii, ale gdy skończyłem studia przeprowadziłem się tutaj. Na początku byłem tylko na stażu zagranicznym, potem dostałem duże zlecenie no i zauważono mój talent, więc zaproponowano, żebym tu zamieszkał na stałe. 
Ja: To miło.
Na lotnisko dojechaliśmy bez żadnych komplikacji. Poczekaliśmy chwilę aż jej samolot wyląduję i moim oczom ukazała się dość ładna dziewczyna. 

Jc: Kristin poznaj to moja siostra, Elenor.
Dziewczyna spojrzała na mnie jak na jąkąś pluskwę więc nie pozostałam jej dłużna.
E.C.: Cześć jestem Elenor, Elenor Calder.
Ja: Kristin.
E.C. Nie masz nazwiska?
Ja: Myślę, że moje nazwisko nie jest tu potrzebne. To jest spotkanie przyjacielskie, a nie służbowe - dziewczyna chyba zajarzyła aluzje, bo walnęła buraka.
Mc: To co jedziemy gdzieś na wspólny obiad - uśmiechnęłam się.
Ja: No jasne. 
W samochodzie nie miałam zamiaru udawać, że od razu polubiłam dziewczynę. Wydała mi się taka odmienna niż Jack. Jack był miły, wrażliwy, itp. Jego siostra zajeżdżała plastikiem i sztucznością. Nie chciałam oceniać jej tak z prędzika, ale co ja poradzę na to, że nie lubię takich dziewczyn, które udają kogoś innego. A ona na pewno była sztuczna. 
Cały weekend musiałam się z nią męczyć. W niedzielę okazało się, ze nie jest taka zła. Miała styl jaki miała, ale dało się z nią porozmawiać. Zostawała u nas na 2 tygodnie, więc niestety musiała też spędzić z nami czas na moim biwaku. Cały tydzień uciekałam na zajęcia. Na szczęście na większość zajęć chodziłam z Dan i Lou a na dodatkowe, poza szkolne zajęcia tylko z Dan. Oczywiście oboje poznali Elenor i obojgu nie bardzo przypadła do gustu. Lou stwierdził, że jest ładna, ale musiałaby nabrać mięśni inteligencji, by inaczej na nią spojrzał. a poza tym na biwaku, który zorganizowałam, sam przyznał się, że mu się podobam, ale nie chcę w to brnąc bo zaraz wyjeżdża. Inaczej sprawy by wyglądały, gdybyśmy mieszkali niedaleko siebie. A tak on wróci do Anglii i nie chcę, żebyśmy rozstali się z powodu odległości. Zarówno mi jak i jemu pasował układ przyjaźni.
Na biwaku Daniell musiała też pokazać swoje pazurki. Darowała już sobie dokuczanie Lou. Tylko czasami nazywała go Boo Bear, co go bardzo denerwowało bo podobno mama tak do niego mówiła jak był malutki.  Dlatego też, że Lou miał od niej spokój, jej cała energia przeniosła się na Elenor. Oczywiście siostra mojego opiekuna spędzała czas z nami. Daniell postanowiła zrobić jej żart.
D: Elenor chciałabyś tradycyjnego napoju angielskiego? - spytała uprzejmie.
E.C.: Jasne.
Po chwili Dan wróciła z tacą a na niej filiżanką.
D: Proszę bardzo.
Po tym jak dziewczyna upiła łyk, dało się słyszeć tylko jej obrzydzenie i pisk.
E.C.: Co to jest?
D: Wrzątek z kapką mleka - roześmialiśmy się wniebogłosy, bo przecież tradycyjny napój angielski tak wyglądał, ale w średniowieczu. Humor Daniell nie opuszczał. W czasie gdy my siedzieliśmy i rozmawialiśmy wpuściła jej do namiotu całą chmarę świerszczy polnych. Louis nie chciał być gorszy dlatego późnym wieczorem udawał niedźwiedzia. Dziewczyna strasznie bała się wyjść z namiotu, a przecież skazana była na towarzystwo świerszczy. Jeden plus miała darmowy koncert muzyki klasycznej.
Rano oczywiście przeprosiliśmy za wszystko dziewczynę i chłopcy zrozumieli nasze zachowanie. Nie chcieliśmy mieć u nich przypału, bo na pewno nie pozwoliliby mi zorganizować imprezy pożegnalnej dla Tomlinsona. 

piątek, 28 czerwca 2013

Rozdział 7

Ze względu na fakt, że weszło już na ten blog 200 osób, chciałabym napisać dla was specjalny rozdział. Mam nadzieję, że wyjdzie jakoś fajnie, bo chciałabym żeby było to dla was zaskoczenie. Dla podkręcenia akcji dodam, że minęło już dwa miesiące odkąd Daniell i Kristin spotkały się w szkole. Oto szybki przegląd wydarzeń:

I
Ja: Hej Dan. Wchodź - przywitałam siostrę pod samą bramą. Nie mogłam już się doczekać momentu, w którym przedstawię ją Marco i Jackowi. Daniell jak zwykle na mój widok była roześmiana od ucha do ucha.
D: Wiesz, że mój brat chciał dzisiaj się ze mną spotkać? Ale odmówiłam, bo powiedziałam, że mam już plany. Chciał mi kogoś przedstawić.
Ja: Ale mi głupio. Może to coś ważnego.
D: Przestań. Co jest ważniejszego od spotkania się z siostrą i to rodzoną. Ale masz ogromny dom - dodała, patrząc na budynek, który akurat ukazał się naszym oczom. - Mój jest duży, ale ten jest ogromny. Mój brat chciał mieć taki.
Ja: To czemu nie ma?
D: Nie wiem czy nie ma. Nie byłam jeszcze u niego w domu. Rodzice wyłożyli sporo kasy na niego, a poza tym pracuje jako fotograf i sam wiele zarabia - chciałam dalej ciągnąć temat, ale właśnie przez drzwi wejściowe wyszli chłopcy. Roześmiani od ucha do ucha z entuzjazmem i to nie udawanym, podeszli do nas.
Jc: To na pewno jest Daniell.
Mc: Ale jesteście podobne.
D: Cześć jestem tą Daniell. Siostra Kris.
Mc: Miło nam cię poznać. To co wejdźmy do środka. Chwilę z wami zabawimy i damy wam spokój.
Cały dzień spędziłam z siostrą. Chłopcy z początku chwilę z nami posiedzieli, ale potem taktownie udali, że mają coś do roboty. Dan była bardzo podekscytowana i szczęśliwa, że chłopcy ją zaakceptowali. Pozwolili jej nawet nocować u nas kiedy by tylko chciała, o ile rodzice zastępczy jej pozwolą. Jack zaproponował, że może zaprojektować jej pokój. Daniell jak najbardziej była na tak, bo zazdrościła mi mojego pokoju. Ona sama podobno nie miała tak wypasionej sypialni.

II
Pewnego dnia w szkole, przewodnicząca szkolnej elity tworzyw sztucznych, podeszła do mnie i do Daniell:
T.S(czyt. Tworzywo Sztuczne) Nie wierzę że to mówię, ale może wpadniecie do mnie na imprezę? Organizuje w weekend taką małą domówkę. - Wymieniłyśmy z Dan spojrzenia i powiedziałyśmy.
- Nie dzięki.
T.S.: Nie możecie powiedzieć nie dziękuje.
Ja: No dobra to samo nie.
D: No właśnie skoro nie uznajesz gestów kultury.
T.S.: Ja was zapraszam a wy mi odmawiacie?
Ja: No tak - zwróciłam się teraz do siostry - faktycznie w tej waszej szkole macie mało kumate osoby.
T.S: Ja wszystko zakumate - klepnęłam się w czoło:
Ja: Chyba ty wszystko zakumałaś?
T.S.: Ja muszę iść na spotkanie cheerleaderek. To co widzimy się w sobotę?
Ja: No nie.
D: Hej lala chyba cię pogięło w dupie jak myślisz, że przyjdziemy produkować tworzywo sztuczne.
T.S.: Ale my nie będziemy eksperymentować - ściszyła głos i zbliżyła twarz do nas - tak szczerze to nie jesteśmy zbyt dobre z chemii - pożegnała się i poszła.
Ja: o ja pierdziele. Co to było?
D: Witaj w naszej szkole. Tak właśnie wygląda elita.
Ja: Może zrobimy anty-imprezę plastików?
D: Ale chyba u ciebie, bo u mnie macocha chora to nie bardzo.
Ja: ok. Pogadam z Marco.
D: Pogadaj z Jackiem. On chyba jest milszy.
Ja: Obaj są spoko.
D: Mój brat homoseksualista też jest spoko.
Ja: Taki urok homoseksualistów.

III
Zgodziłam się, żeby poznać macochę Daniell. W sumie jej ojczyma znałam dość dobrze ze szkoły. Zajęło mi tydzień, zanim zorientowałam się dlaczego Dan tak lubi chodzi do dyrektora. Oczywiście już z początku dowiedziałam się, że dyrek to jej ojczym, ale nie spodziewałam się, że mają taki dobry kontakt. Ich relacje wyglądały raczej jak kumpel - kumpel niż ojczym - pasierbica. Kiedyś zrobiłyśmy żart pani L.L. ( dla przypomnienia pani od angielskiego - Ladacznica Ludowa). Podłożyłyśmy jej zamiast poduszki na krześle, poszewkę, wypełnioną budyniem czekoladowym. Gdy tylko usiadła, od razu budyń rozpłynął się po jej jasnych spodniach. No i od razu całą wina poszła na mnie i Daniell. Pamiętam to jakby było to wczoraj. Od tamtej pory jej życie stało się piekłem. Myślała, że Dan to istota z piekła rodem, ale jak dowiedziała się, że jesteśmy dwie to już w ogóle myślała, że diabeł wziął ją żywcem do swoich pól piekielnych. Obydwie wylądowałyśmy u Natha, ojczyma Daniell. Był dla nas bardzo miły. Pochwalił nasz żart i zrobił gorącej czekolady. Oczywiście mógłby poprosić sekretarkę, ale wolał zrobić to osobiście.
Już nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć gdzie mieszka moja siostrzyczka.
Ja: Chłopcy ja już będę jechać.
Mc: Może pojedziesz z kierowcą?
Ja: Proszę pozwólcie mi w końcu pojeździć na desce.
Jc: A nie zrobisz sobie krzywdy?
Mc: Nie zabłądzisz?
Odpowiedziałam na ich pytania, wskazując palcem, najpierw na Marco, potem na Jacka.
Ja: Nie i nie. Dan mieszka dwie ulice ode mnie i wysłała mi skan z GPS'a - pokazałam zdjęcie na moim Smartphone.
Mc: Jej rodzice... Znaczy się zastępczy rodzice - poprawił się. - Są bardzo bogaci, skoro mieszkają na tej dzielnicy.
Ja: Przecież mówiłam wam, że jej ojczymem jest Nathan, dyrektor naszej szkoły.
Mc: A no tak.
Jc: Jego żona, jest chyba aktorką?
Ja: A wiesz, że nie mam pojęcia.
Mc: Na pewno to ona. Nathan czasem bywa z nią na jakiś bankietach. Ale ona jest chora.
Jc: Faktycznie, ma chyba raka.
Ja: Tak to ona - przyznałam smutno. - Wybaczcie ja już zmyka.
Wyszłam z salonu i wzięłam z holu moją deskorolkę, którą już wcześniej zniosłam z góry, nie przyjmując odmowy od chłopaków.
 Jakoś wyjątkowo dobrze mi się jechało. Na początku bałam się, że zapomniałam jak się jeździ, bo jeszcze nie miałam okazji wypróbować mojego nowego sprzętu. Oczywiście gdy wyjeżdżałam z naszej posesji, panowie z ochrony, którzy siedzieli w służbówce, koło bramy, krzyczeli za mną, żebym się nie zabiła, przypadkiem. Skręciłam odważnie w lewo i skierowałam się w stronę ulicy, w którą musiałam potem skręcić. Dla upewnienia wyjęłam telefon, aby sprawdzić na zdjęciu.
Byłam jednak na tyle nierozważna, że nie zatrzymałam się. Znaczy się zatrzymałam się ale na jakimś chłopaku.  Cała czerwona i leżąc na ziemi wyjąkałam.
Ja: Przepraszam.
L.T.: Nic nie szkodzi - o nie to ten sam koleś co w szkole. Pomógł mi się podnieść - Twój telefon i deska - podał mi przedmioty, podniesione z ziemi. - Nic ci się nie stało?
Ja: Nie. To ja powinnam martwić się o ciebie. Prawie cię zabiłam.
L.T.: Ale to by była piękna śmierć z rąk ładniej dziewczyny - zarumieniłam się. _ Ale na wszelki wypadek nie rób na razie prawka - zażartował i uśmiechnął się, tym swoim słodkim uśmiechem.
Ja: Dzięki - odwzajemniłam uśmiech. - Musze już zmykać. Wybacz Louis, ale jestem już umówiona - wskoczyłam na deskę i powoli ruszyłam.
L.T.: A ze mną kiedy się umówisz? - krzyknął za mną.
Ja: Może niedługo - odkrzyknęłam, już prawie skręcałam ale usłyszałam jeszcze
L.T.: Uważaj na siebie.
Szybko dojechałam pod wyznaczony adres. Przy bramie na ławce siedziała Daniell.
D: No w końcu. Co ci się stało?
Dopiero teraz zauważyłam, że mam całe spodnie uwalone na kolanach.
Ja: Mały wypadek - schyliłam się po deskę.
D: Ale zajebista. Czy ty wszystko musisz mieć fajne?
Ja: No pewnie. Siostrę też mam fajną.
Daniell zaprowadziła mnie do swojego domu. Tez był niczego sobie. Zdecydowanie mniejszy od mojego, ale na brak miejsca nie mogła narzekać. Dom był full wypas. Tez miała trochę rozrywek zapewnionych. Gdy tylko przedstawiła mnie swoim adopcyjnym rodzicom, poszłyśmy do niej do pokoju, abym mogła się przebrać. Jej sypialnia nie była najgorsza.
Ja: wow trochę różowo. 
D: Spadaj. Chcesz te ciuchy czy nie?
Ja: No tak tak, ale coś w czym będę mogła swobodnie poruszać się na desce.
D: No tak i wpadać na jakiś obcych idiotów. 
Ja: Nie obcych. To był Louis.
D: Ten idiota z wymiany? O mój Boziu jaki to jest pajac. 
Ja: On jest z wymiany? Myślałam, że jest u cioci.
D: Bo mieszka u ciotki, ale przyjechał na wymianę, jako, że należy do klubu sportowego.
Ja: Co trenuje?
D: No oczywiście piłkę nożną. Nie ma to jak 22 spoconych pajaców biegających za jedną piłką. 
Ja: Nie lubisz piłki nożnej?
D: Lubię, ale on jest taki przesłodzony. 
Ja: Nie znam go, więc nie oceniam.
Cały dzień spędziłam u siostry i było super. Gadałyśmy o imprezie, którą miałam zorganizować. Oczywiście chłopcy się zgodzili. Nawet powiedzieli, że zmyją się na całą sobotę, żebyśmy mieli swobodę. Nie chciałam ich wyganiać z domu, dlatego umówiliśmy sie, że po prostu nie będa zbliżać się w okolice, domowego klubu.

IV
Dzisiaj zorganizowałyśmy imprezę. Oczywiście moja siostra pomogła mi wszystko przygotować. Zaproszeni zostali wszyscy. Nawet niektórzy z ulicy. Przepustką były okulary przeciwsłoneczne, które przygotowałyśmy z Daniell. Zamówiłyśmy 200 par okularów przeciwsłonecznych z diamentowym: K&D z boku. Oczywiście wszyscy bardziej rajcowali się nasza imprezą niż imprezą plastików, która odbyła się tydzień temu. Oczywiście nie poszłyśmy na nią. 
Louis od kilku dni próbował się ze mną umówić, więc jego też zaprosiłyśmy. Zabawa była przednia, no i oczywiście przyszła masa ludzi. Marco z Jackiem zorganizowali dla nas niespodziankę, bo atrakcją wieczoru był Usher. Razem z Dan uwielbiałyśmy go, dopóki nie zaczął promować Justina Biebera. Chociaż nic nie mamy do niego, jest wokół niego za duży szum. Koncert był niesamowity, no i Usher poprosił mnie żebym z nim zaśpiewała. To na pewno sprawka Jacka, który pchał mnie w stronę kariery. 
Po prywatnym koncercie, dyskoteka trwała dalej. Zagrali wolną piosenkę no i oczywiście Louis poprosił mnie o taniec. Dan tańczyła z jakimś przystojnym blondynem.
L.T: Dziękuję, że zgodziłaś się ze mną zatańczyć - powiedział delikatnie mnie obejmując. 
Ja: Nie ma sprawy - miał bardzo delikatny uścisk. 
L.T.: Przynajmniej możemy spokojnie porozmawiać.
Ja: No tak przez trzy minuty. 
L.T.: Wow to chyba rekord. Jeszcze nigdy chyba nie poświęciłaś mi tyle czasu. 
Ja: Po prostu jestem tutaj nowa i nie mam czasu jak na razie na nic. 
L.T.: Ja to rozumiem. A znajdziesz czas, żeby spotkać się ze mną i pogadać.
Ja: Myślę, że da się zrobić. Nadal nie odpowiedziałeś mi skąd pochodzisz.
L.T.: Z Anglii z Doncaster. 
Ja: Oo - czy on musi pochodzić z kraju, który tak bardzo chciałam zobaczyć? - Długo tu zostaniesz?
L.T.: Do końca tej piosenki. Potem zmykam - uśmiechnęłam się.
Ja: Miałam raczej na myśli wymianę. 
L.T.: Wiem ale chciałem zobaczyć twój uśmiech. - zarumieniłam się.
Ja: To na ile jeszcze zostajesz?
Znowu nie zdążył mi odpowiedzieć, bo piosenka się skończyła. Ładnie mi podziękował za taniec i skierował się w stronę wyjścia. Nie chciałam, żeby to wyglądało jak historia Kopciuszka, w wersji męskiej więc podbiegłam do niego.
Ja: Poczekaj - zatrzymałam go i stanęłam na przeciwko niego.  - Odpowiedz na moje pytanie.
L.T.: Dwa miesiące - odpowiedział z uśmiechem na twarzy. 
Ja: Dziękuję i dziękuję, że przyszedłeś. Do zobaczenia. 
Impreza trwała do 4 rano. I była, jak to twierdzi połowa szkoły, impreza z epickim rozmachem, która zapisała się w historii, jako wydarzenie roku. Daniell powiedziała, że miesiąca, bo już planowała kolejną imprę u mnie w domu. 

Ok to już wszystko. Mam nadzieję, że jakoś wyszło spoko. A jeśli wyszło dupnie to przepraszam. Kolejny rozdział będzie już normalnie napisany. I tak jak napisałam na początku, będzie to już kontynuacja historii, przeskakując o dwa miesiące. 
Dziękuję, że czytacie moje wpisy i liczę na komentarze :-D 




poniedziałek, 24 czerwca 2013

Rozdział 6

Jc: Nie wierzę - powiedział bardziej do siebie niż do nas, wchodząc do jadalni na śniadanie.
Mc: Co się stało? - spytał zmartwionym głosem, bez cienia uśmiechu na twarzy.
Jc: Dzwoniła moja siostra.
Ja: To chyba dobrze - powiedział, przełykając kęs moich ulubionych naleśników, które jednak nie smakowały tak dobrze jak te, które robiłam zawsze z Daniell.
Jc: Właśnie nie bardzo. Ciesze się, że ze mną porozmawiała, ale coś przede mną ukrywa - powiedział smutno i usiadł na przeciwko swojego partnera.
Ja: Dlaczego tak uważasz?
Jc: Wiem, że coś ważnego wydarzyło się u niej w życiu, bo wydawała się taka szczęśliwa jak nigdy dotąd, ale nie chciała powiedzieć co.
Mc: Na pewno się z tobą droczyła i oddzwoni pochwalić się co się stało.
jc: Nie byłbym taki pewny tego.
Ja: Będzie dobrze zobaczysz - dokończyłam swoje jedzenia, złapałam łyka soku marchwiowego - mojego ulubionego i powiedziałam - panowie ja już muszę znikać, bo zaraz zaczynają się moje zajęcia.
Mc: Tylko tym razem dotrzyj na lekcje.
Jc: Bo inaczej będziemy prowadzać cię za rączkę.
Dalej już ich nie słuchałam, bo pędziłam na górę po torbę. Gdy tylko zabrałam swoje rzeczy pobiegłam z powrotem na dół. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w szkole. Umówiłam się z Dan, że spotkamy się przed budynkiem. Gdy tylko mój kierowca zatrzymał się wyszłam z limuzyny i zobaczyłam ją. Siedziała na barierce przed trawnikiem i ubrana była w to. Podeszłam do niej jak najszybciej, nie zwracając uwagi na innych uczniów.
Ja: Hej siostra - przytuliłyśmy się na przywitanie i Dan zeskoczyła z barierki.
D: To co jakie masz zajęcia? - pokazałam jej swój rozkład. - Ale jazda masz zupełnie te same zajęcia co ja.
Ja: Jak to możliwe? Jesteś młodsza?
D: Moi rodzice puścili mnie rok wcześniej do szkoły - skakałyśmy z radości jak jakieś głupie. Od dzisiaj chodziłyśmy razem do szkoły i to jeszcze do tej samej klasy. Weszłyśmy do budynku i od razu z wejścia powitał mnie ten koleś z gabinetu dyrektora.
L.T.: Hej K.
Ja: Cześć Louis - odpowiedziałam i poszłyśmy dalej.
D: Znasz tego idiotę?
Ja: Nie zupełnie.
D: Ale on już krzyczy do ciebie ksywkami.
Ja: To nie ksywka. Po prostu nie chciałam mu powiedzieć jak się nazywam.
D: Uff a już myślałam że znasz tego pajaca.
Ja: Nie wiem czy jest pajacem - powiedziałam dość wysokim tonem.
D: Uwierz mi, że jest. Uznał że jestem dziwaczką, bo szłam przez korytarz i śpiewałam.
Ja: To chyba nic złego. Dlaczego tak cię nazwał?
D: Chyba coś do mnie gadał, a ja miałam słuchawki na uszach i idiota dotknął mojego ramienia więc powiedziałam, żeby poszedł poganiać pieski a on powiedział dziwaczka - mimowolnie się roześmiałam.
Ja: Wybacz siostra ale to zachowanie pasowałoby do dziwaczki.  Wyobraź sobie. Idziesz po korytarzu i śpiewasz. Koleś biegnie za tobą, żeby powiedzieć, że masz świetny głos. Idzie przez chwilę koło ciebie i nawija że masz ładny głos, powinnaś zostać gwiazdą, a może on też ładnie śpiewa, ale ty nie zwracasz na niego uwagi. Ale on nadal idzie bo myśli, że ty to wszystko słyszysz i na koniec klepie cię po ramieniu na znak, że wykonujesz kawał dobrej roboty a ty karzesz mu ganiać pieski - Daniell roześmiała się swoim śmiechem hieny.
D: Wiesz co mogło tak być - obie zanosiłyśmy się śmiechem. - Tutaj mamy pierwszą lekcję. Angielski. Z p. LL.
Ja: LL? - spytałam zdziwiona.
D: Ladacznica Ludowa.
LL: Mam nadzieję Appis, ze to nie o mnie?
Obie powiedziałyśmy: Nie proszę pani - kobieta zrobiła coś bardzo dziwnego. Spojrzała na nas, krzyknęła nieeeeee, odwróciła się napięcie i pobiegła korytarzem. Spojrzałyśmy na siebie i wybuchnęłyśmy śmiechem.
P.D.: Appis do mnie - powiedział dyrektor, który pojawił się na korytarzu.
Znowu obie powiedziałyśmy:
- Dobrze.
P.D.: Nie ty Kristin. Zapraszam tylko Daniell - uśmiechnęłam się do siostry na pocieszenie i poszła ze spuszczoną głową za dyrkiem. Weszłam sama do klasy. Do dzwonka miałam jeszcze kilka minut. Usiadłam na samym końcu, gdzie na pewno nikt nie siedział, bo zaraz obok ławki stał śmietnik. Jakiś koleś z przodu klasy odwrócił się i powiedział:
- Daniell nie siadasz na swoim miejscu? Przefarbowałaś włosy?
Ja: Wybacz ale z kimś mnie pomyliłeś.
- Nie wygłupiaj się.
Ja: Nie wygłupiam się. Taka jest prawda. Nie jest Daniell.
- Dan z kim jak z kim, ale ze mną możesz sobie tak żartować. Ale i tak wiadome, że prędzej czy później będziemy razem - powiedział wyłuskanym tonem.
Ja: Spadaj dupku.
D: O Justin. Co tak wcześnie robisz w klasie? Funclub nie przyszedł? - spytała złośliwie kolesia, który mnie z nią pomylił, wchodząc do klasy.
zdezorientowany chłopak powiedział głosem pełnym zdziwienia:
J: Daniell co ty tutaj robisz? Przecież siedzisz tam? - wskazał na mnie.
D: Wow. Nie to, że przystojny to jeszcze pusty. A no fakt taki stereotyp. - podeszła do ławki obok mojej i usiadła. Od razu zarzuciła nogi na blat i odchyliła się do mnie.
D: Zaczepiał cię ten pedał?
Ja: Próbował. Jak u dyrka?
D: A spoko. Zapomniała wziąć drugiego śniadania z domu - zrobiłam wielkie oczy ze zdziwienia.
Ja: Co?
D: To mój ojczym - do klasy weszła nauczycielka. Ta sama co na korytarzu.
Ja: Daniell może wpadniesz do mnie w weekend?
D: Jasne.
Nauczycielka podeszła do naszych ławek i stanęła jak wryta. Wyglądała jakby ją piorun trzepną. Wskazała najpierw niemo palcem na mnie potem na Daniell.
LL.: Was jest dwie? Ty i ty? Bliźniaczki? Klon?
Ja: Nie proszę pani - wstałam żeby stać z nią na równi. - Jestem tu nową uczennicą. Nazywam się Kristin.
LL: To dlaczego jesteście prawie identyczne?
Ja: Nie dokończyłam. Jestem Kristin. Kristin Appis - uścisnęłam dłoń nauczycielce, która wyglądała jakby chciała zemdleć, a cała klasa spojrzała na nas ze zdziwieniem.
D: Czego się tak lampicie lampucery? Ludzi nie widzieliście na oczy? Obracacie się tylko w kręgu plastiku?
Ja: Miło mi was poznać - uśmiechnęłam się swoim jak najbardziej zalotnym uśmiechem i usiadłam na swoim miejscu. Dzień w szkole zapowiadał się bardzo świetnie.




piątek, 21 czerwca 2013

Rozdział 5

Wstałam dzisiaj bardzo wcześnie. Marco już wczoraj wieczorem zadzwonił do dyrekcji szkoły, że się zjawie. Nie wiem czemu, ale byłam zniecierpliwiona. Chciałam już tam iść. Chciałam mieć to za sobą. Zamiast jednak robić coś pożytecznego, siedzę sobie w wannie i jak jakiś leniwiec na drzewie, gapię się w jedno miejsce. Mam już w głowie kilka wersji mojego pojawienia się w szkole. Przeważnie wszystkie opcje kończą się podobnie... Ląduje głową w kiblu, ewentualnie w ramach jakichkolwiek forów, ląduje w śmietniku.
Jak głupia siedzę i gapię się w swoje nowego smartphone'a i obserwuje minuty, które powoli przeskakują. Wiem, że sama chciałam iść do szkoły dzisiaj, dlatego jak najbardziej nastawiam się, że dam sobie radę. Wyszłam z wanny i zaczęłam się szykować. Nigdy nie przywykłam do jakiś sztucznych zachowań i nigdy to się nie zmieni, dlatego tylko delikatnie przypudrowałam policzki i leciutko pomalowałam rzęsy. Oczywiście chłopcy zakupili mi masę badziewia, typu kredki, cienie, błyszczyki, itp. Włosy postanowiłam zostawić rozpuszczone. Są ładne same w sobie. Lekko falowane i bardzo długie. Ubrałam się w coś w moim stylu. Jeszcze ostatni raz zerknęłam na zegarek i zbiegłam na dół po schodach. W holu czekali już na mnie chłopcy.
Ja: I jak?
Mc: Jest ślicznie.
Jc: Bardzo mi się podoba. Poradzisz sobie?
Ja: Oczywiście - powiedziałam jakbym chciała przekonać nie tylko ich ale i siebie.
Mc: Chciałbym móc z tobą tam iść dzisiaj.
Ja: Ale nie możesz i bardzo dobrze.
Jc: Nie chciałabyś żebyśmy byli w tym dniu z tobą?
Ja: Nie chcę was urazić ani nic takiego, ale to by było dziwne. Dziewczyna 16 lat idzie do szkoły z obstawą.
Mc: Ale nigdy nie wiadomo co może ci się przydarzyć.
Ja: Uwierzcie. Nie martwią mnie jakieś wypłosze ze szkoły. Bardziej przejmuje się tym, że nie dam sobie rady z nauką.
Jc: Jesteś bardzo inteligentna. Na pewno dasz radę.
Mc: A ludźmi się nie przejmuj.
Ja: Dzięki. Lecę bo się spóźnię - pocałowałam ich w policzek i pobiegłam do samochodu. Powoli przekonywałam się, że będzie dobrze. Jak zobaczyłam ten obleśny ryj Steve, myślałam, że się porzygam, ale niestety nie wyszło. Na szczęście w limuzynie nie musiałam na niego patrzeć, a pod szkoła szybko poszłam w stronę budynku. Szkoła jest ogromna, ale szybko znalazłam sekretariat. Weszłam do środka. Siedział tam jakiś chłopak i czekał chyba na swoją kolei u pana dyrektora. Przyciągnął mój wzrok swoją bujną czupryną. Trochę przy długą grzywką i słodkim uśmiechem. Szybko się otrząsnęłam i podeszłam do sekretarki.
Ja: Jestem tutaj nowa. Kristin Appis.
S: Witamy w naszej szkole. Zaraz wydrukuje ci plan zajęć, a gdy tylko dyrektor będzie wolny, przedstawię Ci go.
Ja: Dziękuję.
S: Możesz usiąść koło pana Tomlinsona - wskazała na chłopaka, który siedział w poczekalni. Usiadłam koło niego niepewnie i nie zamierzałam się w ogóle odzywać.
L.T.: Cześć jestem Louis. Jesteś tu nowa? - spytał z tym swoim uśmieszkiem.
Ja: Tak jestem tu nowa, tak jak słyszałeś.
L.T.: Ja tutaj jestem tylko przejściowo, bo przyjechałem do cioci.
Ja: Super - nic więcej nie mówiłam, bo w ogóle nie znałam chłopaka i nie miałam ochoty z nim rozmawiać. On jednak nie dawał za wygraną.
L.T.: Masz fajną stylówę.
Ja: dzięki ty też.
L.T.: Nie zdradzisz mi swojego imienia? - powiedział z niepewnym uśmieszkiem, jakby chciał zasugerować, że jednak mu na tym zależy.
Ja: Raczej nie.
L.T.: och - żachnął się z aprobatą. - A może jakaś mała podpowiedź?
Ja: Nazywam się K. Wystarczy Ci?
L.T.: Jeśli na tylko tyle zasługuje.
Ja: A czemu tu siedzisz?
L.T.: Złapałem się z jakąś dziwaczką na korytarzu i kazali mi tu przyjść.
Ja: zapowiada się fajna zabawa.
L.T. Nie wiem jak odbierasz dobrą zabawę, ale u mnie w szkole nie ma takich odpałów.
Ja: To gdzie normalnie mieszkasz? - nie zdążył mi odpowiedzieć, bo właśnie otworzyły się drzwi od gabinetu dyrektora i wyszedł z nich wysoki, szczupły mężczyzna koło 40, w towarzystwie jakiejś dziewczyny. Zaraz, gdzieś już widziałam tą dziewczynę.
S: Panie dyrektorze to jest nowa uczennica. Kristin.
P.D.: Dzień dobry bardzo miło widzieć cię w naszej szkole. Zaraz kogoś wyślę by mógł pokazać Ci szkołę i mamy nadzieję, że będziesz nadal tak dobrze się uczyć jak w poprzedniej szkole - nie słuchałam go zbytnio uważnie, bo całą uwagę skupiłam na dziewczynie. To ta sama dziewczyna co na lotnisku. To była Daniell...  To na pewno moja siostra. Nie zdołałam nic jednak powiedzieć, bo dziewczyna się na mnie rzuciła i zaczęła mnie ściskać. Louis siedział osłupiały:
L.T.: Jakbym wiedział, że tak lubi przytulać obcych to był ją przytulił. Przynajmniej nie dałaby mi kopniaka w dupę.
D : Sam się o niego prosiłeś.
P.D.: Spokojnie. Dziewczyny znacie się.
Ja: Chyba nie.
P.D.: Trudno się mówi. Appis oprowadź nową po skzole - gdy tylko wyszłyśmy z sekretariatu spojrzałam na nią.
Ja: To jednak ty. Daniell - rzuciłyśmy się sobie w objęcia.
D: To takie niesamowite, że w końcu jesteś.
Ja: Ale się zmieniłaś siostrzyczko.
D: Ale styl pozostał.
Ja: Boże tęskniłam za  tobą - zaczęłyśmy iść korytarzem.
D: Ja też za Tobą. Jak się tu znalazłaś?
Ja: To bardzo długa historia.
D: Nie mieszkasz w sierocińcu?
Ja: Nie adoptowano mnie i dlatego tu się przeniosłam.
D: To niesamowite. Zerwijmy się stąd. Choć gdzieś pogadać - bez wahania poszłam z siostrą. Musiałyśmy sobie wszystko opowiedzieć. Po drodze, na korytarz wyleciała jakaś nauczycielka.
P.N.: A ty gdzie się wybierasz?
D: Do sklepu - odpowiedziała najspokojniej w świecie. Nauczycielka założyła ręce i kontynuowała, a ja stałam i milczałam.
P.N. A można wiedzieć po co?
D: Po taśmę - przysłuchiwałam się ze zdumieniem. Znając Daniel zaraz coś jej powie.
P.D. Po co Ci taśma w czasie lekcji?
D: Żeby zakleić pani jadaczkę, bo wkurza mnie pani skrzekliwy głos - siostra złapała mnie za rękę i dalszą drogę do drzwi wyjściowych pokonałyśmy biegiem. Nauczycielka krzyknęła:
P.D: Masz u mnie bardzo duży minus Appis.
Ja: Przykro mi nie ma mnie jeszcze na listach w dzienniku - odkrzyknęłam i odwróciłyśmy się zobaczyć jej reakcję. Typiara stała jakby ją wmurowało. Już na dziedzińcu szkolnym przybiłyśmy sobie piątkę.
Ja: Nie wiedziałam, że jesteś taka wyszczekana.
D: Uczę się od najlepszych.
Ja: Jednak niewiele się zmieniłaś - dalej szłyśmy i się śmiałyśmy. Opowiedziałyśmy sobie wszystko po kolei jak było. Daniel mieszka u jakiś bogaczy. Chodzi na warsztaty taneczne. Ma wszystko czego zapragnie i faktycznie mogłam ją widzieć na lotnisku bo właśnie wtedy wracała od koleżanki poznanej na Twitterze. Nic się nie zmieniła. Nadal była moją młodszą, kochaną siostrą i teraz rozmawiałyśmy jakbyśmy nie widziały się tylko przez wakacje.
D: Co ty pierdzielisz adoptowali cię homoseksualiści?
Ja: Ale są bardzo mili i w ogóle to nic złego mieć inną orientację.
D: Ale siostra ja to wiem. Mój przyrodni brat jest homoseksualistą.
Ja: Ooo - zdziwiłam się.
D: Mieszka kilka domów ode mnie. I obiecał mi, że jak poukłada swoje życie to będę mogła mieszkać z nim.
Ja: A twoi przyszywani rodzice?
D: hmm są fajni. Ale nie zawsze się dogadujemy. Moja macocha ma raka i pewnie niedługo umrze.
Ja: Przykro mi - przytuliłam ją do siebie.
D: Na początku była to dla mnie tragedia. Najpierw nasi rodzice. potem straciłam ciebie. JJ się wyprowadził i nasza matka ma raka... Ale teraz odzyskałam ciebie a mój brat pozwoli mi mieszkać u niego.
Dalej rozmawiałyśmy nadal o wszystkim. Po południu wydzwaniali do mnie chłopcy, bo chcieli wiedzieć jak w szkole. Wróciłam normalnie do domu, ale od razu przyznałam się, że nie byłam w szkole, bo spotkałam swoją rodzoną siostrę. Zamiast opierdolingu miałam happying. Chłopcy byli szczęśliwi i chcieli jak najszybciej poznać moją siostrę.
Jc: Ja też mam siostrę. Młodszą. I za niedługo będziesz miała okazję ją poznać.
Ja: Chętnie ją poznam.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Rozdział 4

Jestem tutaj już tydzień i nie jest najgorzej. Chłopcy zabrali mnie na zakupy i było mi bardzo głupio bo wydali na mnie tysiące, ale powiedzieli, że muszę ubierać się jak człowiek. Nie narzucali mi jednak swojego stylu. Jack pomagał mi dobrać stylizacje, ale mogłam kupić wszystko co chciałam. Nie zabrakło oczywiście legginsów, dłuższych t-shirts i wszystkiego w moim stylu. Marco wybierał mi bardziej eleganckie ciuchy i mnóstwo rurek i obcisłych bluzek, ale nie sprzeczałam się z nimi, bo naprawdę zaczęliśmy się dogadywać.
Pokazali mi też ogród i dom. Tutaj wszystko jest ogromne. Mają naprawdę duży ogród. Jest tu las, skatepark, boiska do gier zespołowych, kord tenisowy, mają nawet dom na plaży.
Jest tam niesamowicie. Marco i Jack obiecali mi, że zrobimy sobie tam wspólny weekend. Niestety dopiero jest wtorek. Chłopcy zadbali o to, żebym się nie nudziła. Dzisiaj mamy zrobić sobie ognisko.
Myślałam, że zrobimy je nad morzem, ale patio jest bliżej. Na plażę mogę jeździć zawsze, ale z ochroną, gdyż plaża jest otwarta. Co prawda są tam posterunki ochrony chłopaków, ale wpuszczają na plażę prywatnych ludzi. Marco i Jack bardzo się martwią o moje bezpieczeństwo. Oprócz wszystkich tych rzeczy w ogrodzie są też baseny. Jeden przypadł mi wyjątkowo do gustu. Znajduję się za domem trochę na skraju budynku. Jest ogromny, ma fontanny i zjeżdżalnie, a inna zjeżdżalnia w formie strumyka prowadzi do "jaskini", gdzie jest mały basen i kryte jacuzzi, a w pomieszczeniu pod sklepieniem jaskini jest bar i miejsce do posiedzenia. 

Tu jest niesamowicie. Dom też jest ogromny. Nadal nie obejrzałam wszystkiego. Oczywiście Marco i Jack pokazali mi najważniejsze pomieszczenia. Kuchnia:
Zaskoczyło mnie to, że jest bardzo klasyczna, bo raczej cały dom jest utrzymany w nowoczesnym stylu. W jednej jadalni już byłam, ale okazało się, że są też inne, ale rzadko tam się je, bo są w różnych częściach domu. Poza tym jest tu wiele salonów, w których przeważnie też stoją stoły.
I tak moim ulubionym jest mój salon. Wszystkie wymienione powyżej są dostępne ogólnie. Inne salony podobno są w kompleksach sypialnianych. Nie traciłam czasu na zwiedzane pustych sypialni, ale wiem, że Jack różnie umeblował sypialnie, aby poćwiczyć swój styl. 
Oczywiście chłopcy pokazali mi też sale kinową, siłownię, kręgielnie, klub domowy i wiele innych atrakcji. To niesamowite, że w takim domu jest tyle pomieszczeń. Fajne jest to, że z domu jest wiele wyjść. Każde wyjście ma inny hol. Kiedyś zgubiłam się w domu, bo weszłam nie w ten korytarz, zeszłam po schodach, których nigdy nie widziałam i wyszłam na dwór. Okazało się, że to wyjście prowadzi do ogrodu różanego. Trochę czasu mi zajęło zanim obeszłam cały dom i weszłam od frontu. To najbezpieczniejsze wejście dla mnie, jak na razie, bo stąd potrafię dotrzeć do swojego pokoju, kuchni i jadalni. Myślę, że zajmie mi trochę czasu zanim przywyknę że ten dom jest ogromny. Drugie tyle czasu zajmie mi poznanie tego domu i tak jak na razie nie pamiętam, gdzie co jest, mimo że chłopcy pokazali mi większą część domu. 
M: Zejdziesz na obiad? - spytała Meggi, która weszła do mojego pokoju.
Ja: Jasne, chwileczkę - powiedziałam. Odłożyłam gitarę i wyszłam z sypialni.
M: Ty grasz na gitarze? - spytała zdziwiona.
Ja: Trochę - przyznałam skrępowana. Jeszcze nikt nie wie, że interesuje się muzyką.
M: Musisz kiedyś mi coś zagrać.
Mc: Co zagrać? - spytał Marco, który wraz z Jackiem stał już przed drzwiami jadalni. Otworzył mi drzwi bym mogła wejść. Usiadłam na swoje miejsce.
Ja: Coś na gitarze - przyznałam się bez bicia.
Jc: Grasz? - spytał zaskoczony Jack.
Ja: Uczyłam się kiedyś grać na gitarze i fortepianie. 
Jc: Jak chcesz wstawimy gdzie fortepian.
Ja: Naprawdę moglibyście? - spytałam, bo bardzo chętnie bym znowu pograła.
Mc: Jasne dla nas to żaden problem.
Ja: Super - powiedziałam i zaraz weszła obsługa przynosząc obiad - smacznego.
Jc: Kurczę znowu nas uprzedziła
Ja: Nigdy wam się nie uda pierwszym powiedzieć smacznego - pokazałam im język i zaczęliśmy jeść. Po pierwszym daniu, chwilę czekaliśmy na drugie więc zaczęła się rozmowa.
Mc: Jak się u nas czujesz?
Ja: Teraz już o wiele lepiej.
Jc: Masz wszystko czego potrzebujesz?
Ja: Tak. Nawet mi głupio, że tyle na mnie wydajecie.
Mc: Nie potrzebnie. Jeśli czegoś będziesz potrzebować nie krępuj się. 
Jc: I właśnie. Pomyśleliśmy, że przyda ci się kieszonkowe. Na jakieś swoje wydatki.
Ja: Ale naprawdę nie trzeba.
Jc: My się nie pytamy o zgodę. Raczej chcieliśmy ustalić kwotę. Dziesięć tysięcy dolarów?
Ja: Co??
Jc: No dobra dwadzieścia pięć tysięcy?
Ja: Miałam raczej na myśli "co ocipieliście?" Po co mi tyle kasy? Przez rok bym tego nie wydała a co dopiero powiedzieć, w miesiąc. 
Mc: Myśleliśmy raczej o tygodniowym kieszonkowym - przyznał zdziwiony, ale bardzo spokojnie.
Ja: Przyznajcie. Wy naprawdę nie wiecie jak się mną zajmować - zaśmiali się nerwowym śmiechem.
Mc/Jc: Trochę - powiedzieli jednocześnie.
Ja: Wystarczy mi sto dolarów.
Mc: Co najmniej tysiąc.
Jc: Ani centa mniej - upierali się. Podano właśnie drugie danie.
Ja: No dobra niech będzie - poddałam się, choć nie bardzo chciałam się opierać. Jedliśmy powoli obiad, ale nie kończyliśmy rozmowy.
Mc: Kris rozmawialiśmy i postanowiliśmy, że musisz się edukować. Do ciebie należy decyzja, czy chcesz chodzić do szkoły, czy mamy zatrudnić prywatnych nauczycieli. 
Ja: Tez o tym myślałam. Chcę chodzić do szkoły. Poznać kogoś tutaj, bo nawet nie mam koleżanki, żeby pogadać.
Mc: Jak na razie możesz gadac z nami na wszystkie tematy.
Ja: Niektóre są krępujące - spojrzałam na nich.
Jc: Pierwsza miesiączka? Sex z chłopakiem? Antykoncepcja? To nic strasznego - wybuchnęliśmy śmiechem.
Ja: Mnie te tematy nie dotyczą.
Mc: Czemu?
Ja: Bo nie mam szans na chłopaka - przyznałam trochę smutno, bo chyba już dorosłam i chciałabym w końcu mieć swojego pierwszego chłopaka. Ale nie byle jakiego, tylko takiego idealnego. 
Jc: Słońce jesteś naprawdę śliczną dziewczyną i na pewno kogoś poznasz - pocieszał mnie.
Ja: Może. Dziękuję, że jesteście.
Mc: Została jeszcze kwestia transportu. Nie masz jeszcze 16 lat więc samochodu nie dostaniesz.
Jc: Chyba, że załatwimy jej wcześniej prawko - zaczęli dyskusje pomiędzy sobą.
Mc: Pół roku wcześniej? To trochę dużo.
Jc: Gdyby pogadać z prezydentem.
Mc: Ale sama? Nie zna jeszcze miasta.
Jc: No fakt California jest duża.
Mc: W Los Angeles mogłaby się zgubić.
Ja: Halo panowie ja tu jestem - powiedziałam zniecierpliwiona. - Mogę jeździć na deskorolce.
Mc: Nie ma mowy. Możesz korzystać ze skateparku jak masz parcie na jazdę.
Ja: To nie wiem. Taksówką?
Jc: Będziesz jeździć z kierowcą. 
Mc: Ze Stevem.
Ja: yyyyy jak muszę. A kiedy zaczynam szkołę?
Mc: rozmawialiśmy z dyrektorką. Możesz zacząć kiedy chcesz.
Ja: Jutro - podjęłam decyzje.
Jc: Tak szybko?
Ja: Tak - powiedziałam pewna siebie. -Już i tak siedzę tydzień tutaj sama i się nudzę. Nie mam żadnych zajęć poza grą na gitarze a i tak mam duże zaległości.
Jc: Wynajmiemy jakiegoś nauczyciela, to szybko powtórzysz chwyty.
Ja: Dziękuję. 
Ustaliliśmy wszystko jeśli chodzi o szkołę. Mam iść tam już jutro, a teraz szykujemy się na ognisko. Atmosfera jest przednia. Jesteśmy tylko we trójkę, ale jest miło. Dodatkowo, słońce powoli zachodzi i jest miłe otoczenie.
Ja: A tak w ogóle, czym się zajmujecie? - spytałam siedząc w fotelu i patrząc się w ogień.
Mc: Jak już mówiłem Jack projektuje wnętrza domów, a ja jestem choreografem, a czasem fotografem.
Ja: Jakim choreografem i jakim fotografem? - pytałam zaciekawiona.
Mc: Układam choreografie przeważnie dla gwiazd. Fotografuje przeważnie też gwiazdy - Jack wstał i podszedł poruszyć w palenisku. Odniosłam wrażenie, że mu przykro, bo zainteresowałam się karierą Marco.
Ja: A z kim już pracowałeś?
Mc: Zdjęcia robiłem chyba wszystkim znanym osobom w USA, a mam na koncie też kilka sesji europejskich. Przeważnie fotografuje celebrytów, aktorów, piosenkarzy, muzyków, ale robiłem też zdjęcia światowym top modelkom. Jako choreograf pracowałem między innymi z Beyonce, Jenifer Lopez i Usherem.
Ja: Wow - powiedziałam z zachwytem. - Moja siostra zawsze chciała zostać tancerką.
Jc: A ty kim chciałabyś zostać? - wtrącił się.
Ja: A da się wzbogacić na Twoim zajęciu?
Jc: Można.
Ja: A tylko wnętrza projektujesz?
Jc: Miło, że udajesz, że cię interesuje moja praca.
Ja: Orzesz w dupeczke, aż tak bardzo widać? - zaśmialiśmy się.
Mc: Tak naprawdę Jack ma ciekawą pracę. Projektował domy dla wielu sław i projektuje też ubrania.
Ja: To dlatego wpieprzałeś mi się ciągle do przymierzalni w galerii.
Jc: Nie tak naprawdę chciałem zobaczyć jak wygląda dziewczyna, bo znam tylko męską anatomię.
Ja Dupek. 
Mc: Dobra koniec żartów. To co odpowiesz na pytanie.
Ja: Zawsze chciałam zostać piosenkarką - przyznałam smutno, bo wiem, że to nierealne. 
Mc: To zaśpiewaj coś - zaśpiewałam im Celine Dion My heart will go on. Gdy śpiewałam obaj wpatrywali się we mnie jak w telewizor. Gdy skończyłam, odniosłam wrażenie, że boją się przerwać tą chwilę. Podczas piosenki czułam jak łzy spływają i po policzkach... znowu.
Mc: To było śliczne.
Jc: Masz niesamowity głos. 
Mc: Koniecznie musisz zostać piosenkarką.
Jack podszedł do mnie i przykucnął przed moim fotelem.
Jc: Pomożemy ci. Zatrudnimy nauczycieli. Nauczą cię wokalu i jak zachowywać się na scenie. Nagramy singiel. Wszystko sobie przypomnisz. A jak nie piszesz tekstów wynajmiemy tekściarza.
Ja: Czemu to robicie? - spytałam ze łzami w oczach.
Mc: Bo chcemy spełnić twoje marzenia Słońce.
Jc: Zrobimy wszystko byś była szczęśliwa - Ognisko skończyło się tak, że wszyscy się poryczeliśmy. To lubiłam w homoseksualistach, że nie bali się płakać. Byli po prostu sobą. Ustaliliśmy, że najpierw muszę zaaklimatyzować się w szkole i w mieście. Potem zajmę się dopiero muzyką. Sama tak zadecydowałam, bo wystraszyłam się, że to wszystko mnie przerośnie. w dzieciństwie uczyłam się języków obcych kilku na raz i do tego muzyka, taniec, śpiew, hobby... Ale w sierocińcu wypadłam z rytmu. 
Ale zawsze jestem sobą... Nigdy się nie poddaje.... Daje z siebie wszystko... I skoro Marco i Jack umożliwią mi spełnienie marzeń.... Zrobię to. Będę gwiazdą. Obiecuje.
Ale jak na razie jutro czeka mnie szkoła. O masakra... Damy radę. Będę nowym mięchem, ale żadna hiena- koniecznie suka, nie zje mnie na obiad, bo jestem silna no i mam kasę moich adoptowanych tatusiów. Mimo, że nigdy nie wykorzystywałam forsy, jak będzie trzeba to każda idiotka, która mnie zaczepi, będzie rzygała zielonymi dolcami Marco i Jacka.